sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział XXI

 - Lisette - usłyszałam Maxa, a chwilę później z dużą siłą uderzyłam o ziemię, a przed oczami zatańczyły mi gwiazdy.
Było nieźle, gdy Max się zjawił zyskaliśmy przewagę nad dziewczyną. Przynajmniej w pewnym stopniu. Ona ma dusze do pomocy, a my wiemy jak z nimi walczyć. Myśleliśmy, że nie może pójść aż tak źle. Jednak poszło gorzej niż nam się wydawało. Zaatakowaliśmy ją razem i choć na początku szło dobrze to później wszystko się popsuło. To wyglądało tak jakby dziewczyna się z nami bawiła, a potem znudziło jej się to i zaczęła na poważnie. Nim się obejrzałam znów zwisałam, tym razem złapana za nogi, ale spotkałam się z ziemią szybciej niż bym chciała. Przez chwilę jeszcze leżałam chwytając łapczywie oddech.
- Hej nic ci nie jest? - odezwał się Max pomagając mi wstać.
- Wszystko w porządku, ale... Uważaj! - Popchnęłam go w bok, sama odskakując, gdy te dziwne ręce zaatakowały. - Nie ważne ile ich zastrzelimy i tak pojawiają się nowe!
Nagle usłyszeliśmy dzwonek telefonu. Spojrzeliśmy na siebie z Maxem, a potem na przeciwniczkę, która ze stoickim spokojem wyciągnęła komórkę, a potem odebrała.
- To nasza szansa, teraz - rzucił blondyn i oboje ruszyliśmy.
Przedarliśmy się przez las rąk. Co za ironia. Skutecznie uniknęła naszych bezpośrednich ataków. Nie chcieliśmy jej zabić, więc wszystko było zdecydowanie trudniejsze. Musieliśmy się dowiedzieć o niej i tej organizacji wszystkiego co się da.
- Przykro mi niezmiernie, ale niestety muszę was opuścić - powiedziała nadal unikając ciosów, a potem coś nas odepchnęło od dziewczyny na parę metrów. Spojrzała na nas z drwiącym uśmiechem, odwróciła się i zaczęła odchodzić.

Od razu poderwałam się z ziemi, ale Max mnie zatrzymał.
- Odpuść, załatwimy to później.
- A-ale!
- Musimy zawiadomić agencję, wszystko ustalić. Nie wiemy kim ona jest, ani czego chce, nie możemy teraz za nią ganiać. Ma przewagę - zakończył z ponurą miną. Widać, że jemu też się to nie spodobało, ale miał rację.
- Lisette! - Oboje odwróciliśmy się na dźwięk mojego imienia. Zobaczyłam Jacka biegnącego w naszą stronę i przypomniałam sobie coś ważnego. No tak, przecież ta dziewczyna zniszczyła moją randkę.
 - Jack, nic ci się nie stało? - Obejrzałam go dokładnie, szukając jakiegoś śladu.
- Nic mi nie jest, ale tamta... Co to do cholery było?! Co wy z nim zrobiliście - mówiąc to wskazał na Maxa i posłał mu wrogie spojrzenie.
- Z-znaczy to będzie długa droga i ciężko będzie ci to wytłumaczyć, ale trzeba popatrzeć na to z innej strony. Próbuję powiedzieć, że... - W tym momencie Jack po prostu runął jak długi na ziemię tuż przede mną, a ja stałam z otwartą buzią. -  Ja nie mogę, czy on właśnie odpadł?!
- Chciałbym, żeby tak było, ale niestety musiałem mu pomóc. - Pokazał mi pustą strzykawkę i zaczął podnosić nieprzytomnego chłopaka z ziemi.
- Ale czekaj! Coś ty mu zrobił?
- Nic, za chwilę się obudzi. Położymy go tam gdzie się radośnie rozłożyliście na tej randce, a gdy już wstanie to pomyśli, że to wszystko jedynie mu się przyśniło.
- Ha genialny plan! Że też ja sama na to nie wpadłam - odpowiedziałam z ironią. - Masz szczęście, że jestem optymistką i mam nadzieję, że ten twój plan wypali.
Wzięłam Jacka pod jedno ramię, a Max pod drugie i tak przeciągnęliśmy śpiącego aż do miejsca, w którym wcześniej leżeliśmy. Potem zerknęłam na swoje ubranie, które mówiąc lekko nie było w najlepszym stanie, więc wolałam już nie myśleć o mojej twarzy. Spróbowałam doprowadzić się do porządku. Wyjęłam z torebki szczotkę i ogarnęłam włosy, a później jako tako oczyściłam mundurek.
- Długo masz zamiar jeszcze tu stać?  - zwróciłam się do blondyna, który patrzył na to co robiłam.
- Nie, właściwie to już miałem sobie iść, ale na przyszłość trzymaj telefon przy sobie, bo następnym razem mogę nie zdążyć na czas. - Rzucił komórką w moją stronę, a ja ją złapałam.
- Będę pamiętać.
- W takim razie zwijam się - uśmiechnął się i odwrócił.
- Max zaczekaj - odezwałam się. - Ja... Dziękuję za pomoc.
- Nie ma sprawy.
Popatrzyłam jeszcze jak odchodzi, a potem położyłam się obok Jacka. Jesienny wiatr bawił się koronami drzew unosząc ze sobą pojedyncze liście. Słońce zaczęło powoli zachodzić i robiło się coraz chłodniej. Leżałam tak słysząc jak chłopak spokojnie oddycha i patrząc na szybko poruszające się chmury. Po chwili poczułam jak Jack porusza się, a serce odrobinę przyspieszyło. Bałam się czy on na pewno uwierzy w wymyśloną naprędce wymówkę.
- No proszę, śpiący królewicz wreszcie się obudził - powiedziałam podnosząc się na łokciu.
- Zaraz co się stało, gdzie jest ta dziewczyna? - Rozejrzał się zdezorientowany i w końcu spojrzał na mnie.
- Co? Jaka dziewczyna? - Zrobiłam obrażoną minę i usiadłam krzyżując ręce.
Chłopak się speszył, a ja w duchu zaczęłam wiwatować, że rozmowa poszła w tym kierunku. Lepiej być nie mogło.
- Znaczy... Ja tylko... A zresztą zapomnij o tym. - Podrapał się po głowie i również usiadł.
- Pff mam nadzieję, że nie robiłeś nic za moimi plecami.
- Ja? Nigdy bym nawet nie pomyślał. - Podniósł ręce w obronnym geście, a ja popatrzyłam na niego krytycznie.
- Przyjmijmy, że ci wierzę, a teraz chodźmy już, bo ściemnia się. - Stanęłam na nogi zadowolona z przebiegu sytuacji i spojrzałam wyczekująco na chłopaka.
- Już, już wstaję.
Znalazł się tuż przede mną, a ja zadarłam głowę, żeby spojrzeć mu w oczy. Pogłaskałam go po policzku, a on powiedział te magiczne słowa.
- Kocham cię Lisette. - Potem nasze wargi złączyły się, a troski całego dnia uleciały na skrzydłach motyla.


 Coś od Pauli:

Nie wiem co to ma być, a zwłaszcza ta końcówka. Jejku nigdy nie pisałam czegoś takiego, więc nie wiem jak to wyszło. Nie mam zamiaru robić z tego romansu, ale chcę, żeby się pojawił. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe, tak samo jak terminu pojawienia się tego rozdziału. Pamiętajcie, że zawsze mogło być gorzej xD 
Dziękuję za wszystko <3 

środa, 28 października 2015

Rozdział XX

Ten dzień zaczął się okropnie. Zresztą jak każdy od kiedy skończyły się wakacje i musiałam wstawać o 7 rano. W dodatku po szkole musiałam zjawiać się w agencji i ćwiczyć oraz uczyć się, a potem wracałam do domu i też musiałam się uczyć. Zero czasu wolnego, nawet weekendy miałam zajęte. Na szczęście nic nie szło na darmo, dowiadywałam się wielu nowych rzeczy, a przynajmniej o duszach, bo o szkole to nie ma co mówić. Klasa druga liceum dopiero się zaczęła, a ja już mam dość. Wiedziałam jednak, że muszę się w końcu podnieść. Wyjrzałam spod pościeli i zerknęłam na budzik.
- Iść? Nie iść? Iść? Nie iść?
W końcu postanowiłam zwlec się z łóżka. Niechętnie poczłapałam do łazienki i załatwiłam poranną toaletę. Potem stanęłam przed szafą i wyciągnęłam jesienny mundurek. Pogoda coraz bardziej się psuła i częściej padało, robiło się też zimniej, ale w końcu był listopad. Pogłaskałam Neko i zeszłam na dół.
- Cześć ciociu - przywitałam się i zaczęłam pakować jedzenie.
- Hej skarbie, weź ze sobą parasolkę, bo wygląda na to, że dzisiaj też będzie padać.
- Tak wiem, wiem.
- Co chcesz dzisiaj na obiad? Klara wpadnie więc chcę wcześniej zrobić, później będzie tylko do podgrzania.
- Hmm może jakąś zupę, dawno nie jadłam pomidorowej. - Uśmiechnęłam się i skierowałam do wyjścia. - To ja lecę do szkoły. Narka.
-Wracaj szybko - usłyszałam tylko zamykając drzwi.
Spojrzałam w ciemne niebo i cicho westchnęłam. Tyle wydarzyło się przez ostatnie miesięce, że ciężko było mi to wszystko pozbierać w jedną całość. Ledwo co wyszłam przed bramę, a tam już czekał na mnie Jack.
- Cześć Lisette - powiedział i pocałował mnie delikatnie, na co ja się oczywiście zarumieniłam.
Nie byłam przyzwyczajona do takich gestów ze strony chłopaka, a zwłaszcza od niego.
- Hej Jack, dziękuję, że czekałeś. - Uśmiechnęłam się i niepewnie chwyciłam go za rękę.
Na co on również się uśmiechnął.
Chodziliśmy ze sobą już ponad dwa miesiące, a mimo to nadal ciężko było mi się do tego przyzwyczaić. Jednak, gdy Jack był blisko czułam kołatanie serca i rumieniłam się częściej niż zwykle, a gdy przytulał mnie czułam się bezpiecznie.
- Co robisz po lekcjach? - zapytał po dłuższej chwili milczenia.
- Dzisiaj w sumie nic, a co się stało?
- Może byśmy gdzieś wyszli, chodźmy do kina czy coś.
- No dobrze, ale ja wybieram film. - Ścisnęłam mocniej jego rękę.
Przez resztę drogi szliśmy w ciszy, ciesząc się sobą.
- Co ty na to, żeby zrobić dziś sobie wolne od szkoły?
- Oh nie, sprowadzasz mnie na złą drogę - zaśmiałam się, ale uważałam, że to nie najgorszy pomysł.
W końcu od dłuższego czasu nie miałam chwili dla siebie, a Kate i tak wysłałaby mi notatki.
- Wiesz, że to w cale nie jest zły pomysł - odezwałam się po chwili. - Jeden dzień nic nie zmieni, a wszystko jest lepsze od siedzenia w klasie. Tylko od czego by tu zacząć.
- Ja już coś wymyślę - roześmiał się i pociągnął mnie za sobą.
 ~*~ Parę godzin później ~*~
Leżeliśmy na polanie pośród drzew, patrząc w błękitne niebo, po którym przemykały białe obłoczki.
Usiadłam i spojrzałam na zachodzące słońce.
- Wiesz Jack - zaczęłam cicho, zerkając na chłopaka. - Kocham cię.
 - Ja ciebie też Lisette. - Podniósł się i przytulił mnie.
- No proszę, proszę, jakie to było słooodkie - usłyszeliśmy i obejrzeliśmy się.
Za nami stała dziewczynka, a przynajmniej na pierwszy rzut oka tak wyglądała. Jej strój w ogóle do niej nie pasował. Suknia jak na jakiś bal z koronką, ale potem moją uwagę coś zwróciło. Jej oczy, a mianowicie jej tęczówki. Były inne. 
- Kim jesteś? - zapytałam, mimowolnie przyjmując pozycję do walki.
- Nie musisz wiedzieć kim ja jestem, grunt, że wiem kim ty jesteś. Jesteś nam potrzebna i właśnie to mnie wybrano, abym cię sprowadziła Lisetto Scarlet. Wybieraj, pójdziesz po dobroci, czy będę musiała użyć siły?
- Zaraz, zaraz co tu się dzieje? Nic nie rozumiem - wtrącił Jack, a to było ostatnie czego potrzebowałam.
- Ja też nie, ale wypadało by się zorientować. Słuchaj - zwróciłam się do dziewczyny. - Nie mam pojęcia co tu robisz, ani dlaczego mówisz w liczbie mnogiej, ale nie zamierzam nigdzie iść.
- No cóż, a liczyłam, że jednak pójdziesz grzecznie, ale dla mnie to nie robi żadnej różnicy...
- Hej Jack - szepnęłam, gdy mój przeciwnik zaczął monolog. - Jak tylko dam ci znak masz uciekać, a ja postaram się ją przytrzymać. Weź moją torbę, w środku jest telefon. Wybierz numer Maxa i powiedz mu gdzie jesteśmy. 
- Nie myślisz chyba, że cię tu zostawię. Nie ma mowy! - krzyknął, zaciskając dłonie w pięści.
- Gołąbeczki, skończyliście już? Zmęczyło mnie czekanie.
- Oh przepraszam, ale znudziło mi się twoje gadanie - odpowiedziałam jej ironicznie, posyłając wrogie spojrzenie.
- Skoro gadanie ci przeszkadza, możemy zacząć inną część zabawy - mówiąc to, z ziemi wokół niej wyrosły ręce i rzuciły się w naszą stronę.

 - Jack już! - krzyknęłam, popychając go w stronę moich rzeczy, a sama stworzyłam barierę.
Jednak nie była ona żadną przeszkodą dla tego czegoś. Złapały mnie za ręce, nogi i szyję.
- Lisette! - usłyszałam i spróbowałam się odwrócić w stronę głosu.
- Twój kochaś chyba chce ci pomóc - zaśmiała się dziewczyna i już wiedziałam co planuje.
- Jack, idioto! Biegnij i dzwoń w końcu, bo sami sobie nie damy rady! - wykrzyczałam, zanim jedna z łap zacisnęła się mocniej na mojej szyi.
- Cicho bądź, niegrzecznie jest przeszkadzać.
Powiedziała co wiedziała. Musiałam szybko coś wymyślić, może Jack już dzwonił, ale ja nie mogłam złapać tchu. Co robić? Nie umiałam nawet aktywować pełni mojej mocy. Jedyne czego się nauczyłam, to tej mizernej bariery i obrony prze opętaniem przez duszę, ale ta dziewczyna jest z pewnością żywa. Spróbuję chociaż odciągnąć jej uwagę od chłopaka.
- H-hej... khh... s-słuchaj - zaczęłam, a dłoń na mojej szyi poluźniła się. Wzięłam głęboki wdech. - Po co jestem ci potrzebna? W ogóle skąd ty jesteś.
- Mówiłam już, ale widzę, że jesteś na tyle głupiutka, że nie umiesz łączyć faktów. 
Widocznie musiała o tym wspominać, gdy rozmawiałam z Jackiem. 
- Agencja Ghost... tfu... ta banda, która nie umie wykorzystać potencjału, jaki drzemie w duszach. Spójrz jak łatwo można nad nimi panować, choćby te, które cię trzymają. Oni chcą je odsyłać na drugą stronę, uwalniać... Ale my, my ich używamy do wyższych celów, a ty jesteś nam niezbędna do dalszej pracy. Jednak, nie marnujmy już czasu, bo reszty i tak dowiesz się na miejscu.
- Nad duszami nie da się do końca zapanować. Nigdzie z tobą nie pójdę!
- Puszczaj ją - usłyszałam za sobą głos, a potem strzały.
Trafiły one w ręce, które mnie trzymały. Natychmiast zniknęły, a ja byłam wolna.
- Max, nareszcie!
Coś od Pauli: 
Ta daaaam! Miałam mieć wolne tylko w wakacje, ale się przeciągnęło xD Jednak już jestem z nowym rozdziałem. W sumie na początku zamysł był zupełnie inny, ale wyszło jak wyszło. Dzięki, że czekaliście tyle czasu ^u^ Mam nadzieję, że się spodoba.


wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział XIX

Obudził mnie ból w lewym ramieniu, był nieznośnie pulsujący i drażniący. Powoli otworzyłam oczy i pierwsze co zobaczyłam to twarz Maxa tuż nad moją.
- Wiesz co to przestrzeń osobista? - zapytałam, a chłopak nadal się na mnie gapił z bliskiej odległości. - Mam gdzieś pryszcza czy coś?
- Nie, tak po prostu chciałem przyjrzeć ci się z bliska. - Odsunął się i usiadł na końcu łóżka. - Nie było tak strasznie prawda? Już jest po wszystkim.
- Tak, ale ramię mnie boli - powiedziałam i podniosłam się do pozycji siedzącej rozglądając się po pokoju.
Rozpoznałam od razu te sterylnie białe ściany, widok z okna i ogólny wygląd. Tutaj wylądowałam po ataku demonów w moim domu. Nic się nie zmieniło. Czemu mnie to nie dziwi? Zerknęłam na obandażowane ramię i lekko je pogłaskałam. Zastanawiałam się jak ja to teraz wytłumaczę cioci, zresztą wymyśli się coś na szybko i nie będzie problemu.
- Hej, a która godzina? Pewnie już dawno powinnam być w domu. - Rozejrzałam się w poszukiwaniu zegarka, ale ściany były oczywiście puste.
- Szczęśliwi czasu nie liczą, ale jak bardzo chcesz wiedzieć to dochodzi 16, nie jest tak późno. Słońce jeszcze wysoko świeci, a poza tym skoro już się wyspałaś to mam coś dla ciebie - mówiąc to schylił się i wyciągnął parę dość grubych książek. - Z tego będziesz się uczyć. Zabierasz wszystko do domu i tam dokładnie czytasz, notujesz ważne rzeczy i ogólnie zapamiętujesz.
- Chyba żartujesz, jak mam się z tym zabrać, a poza tym w życiu nie zapamiętam tyle materiału. Co to ma w ogóle być? Jakaś szkoła? - Spojrzałam na niego z oburzeniem, wertując pierwsze tomiszcze.
- Poniekąd też. Włożę ci to wszystko do torby, a na razie pójdziemy zapoznać się z resztą drużyny. - Wstał z łóżka i spakował książki.
-Ahh no tak wspominałeś coś. Każdy członek grupy ma przypisany numer, tak? W sumie jaki ty masz?
Ściągnęłam z siebie kołdrę i zsunęłam nogi na ziemię. Gdy wstałam odrobinę zakręciło mi się w głowie, ale trwało jedynie sekundę. Wzięłam jeszcze tylko z kąta moją deskorolkę i po chwili wyszłam z pokoju razem z Maxem. Przeszliśmy przez kuchnię i udaliśmy się korytarzem w nieznaną mi stronę.
- Ja mam numer dwa, a ty cztery. Właśnie tyle osób jest w naszej drużynie, do tej pory pracowałem sam, ale teraz będziemy już w parach. Będziemy dostawać różnego rodzaju zadania, niektóre mogą wydawać się nawet beznadziejne, ale niestety trzeba się zająć wszystkim. Dostajemy raczej te łatwe, bo trudniejszymi przypadkami zajmują się zawodowcy, ale co ja ci będę tłumaczył. Wszystkiego dowiesz się wkrótce - zakończył z podejrzanym uśmiechem, a ja nie wiedziałam czy mam się bać czy cieszyć.
Dalej szliśmy w milczeniu, a mi w tym czasie do głowy znów powróciły myśli pełne wahania i niepewności. Czy dobrze zrobiłam? Może nie powinnam dołączać... Jeśli coś mi się stanie, albo ucierpi ktoś inny? Ciocia, Katie. Przerwało mi głośne trzaśnięcie drzwiami tuż przede mną. Na środku korytarza stanęła dziewczynka z pluszakiem. Spotkałam ją w kuchni pierwszego dnia i nie wywarła na mnie dobrego wrażenia, ale postanowiłam zacząć wszystko od początku, bo może wcale nie jest taka zła.
- Pewnie pamiętasz Charlie. Ona ma numer trzy, zwykle jest miła, ale miewa swoje humorki - odezwał się Max i poklepał blondynkę po głowie.
- Hej, fajnie cię znowu widzieć. Jestem Lisette. - Uśmiechnęłam się i podeszłam do niej.
- Tak, mi też. Sory, ale jestem trochę zmęczona. Pogadamy później. - Zrobiła skwaszoną minę i machnęła ręką, mijając nas.
- Pewnie niedawno wróciła, wybacz jej - uśmiechnął się przepraszająco. - Wiesz może gdzie jest Kevin? - zwrócił się do dziewczynki.
- Składał raport niedawno, a teraz chyba wyszedł po coś tam - odpowiedziała tylko i ruszyła dalej w kierunku kuchni.
- No to dobrze się składa. Akurat pójdziemy do wyjścia to może się na niego natkniemy.
Ruszyliśmy dalej korytarzem, a ja rozglądałam się i doszłam do wniosku, że ta część wygląda na najzwyklejszy dom. Tylko czy oni tu wszyscy mieszkają? Jeśli tak to co się stało z rodzicami? Spojrzałam kątem oka na Maxa i zastanawiałam się co mogło mu się przydarzyć. Może ja też będę musiała tu zostać, chociaż ta opcja mi się nie podobała. Chłopak zauważył, że patrzę na niego więc szybko odwróciłam wzrok.
- Coś się stało? - zapytał z troską w głosie.
- Nie, nic. Po prostu to wszystko jest takie dziwne i nowe. Zastanawiałam się jak będzie to wyglądać. Znaczy praca tutaj - odpowiedziałam i sięgnęłam do ramienia z chipem.
- Nie martw się. Ja też strasznie się bałem pierwszego dnia. Zwłaszcza, że byłem dużo młodszy od ciebie. Można się do tego przyzwyczaić po jakimś czasie. - Otworzył żelazne drzwi kartą i weszliśmy do recepcji agencji.
Nie było zbyt wielu osób. Parę kobiet za długą ladą, rozmawiających przez telefony, które co chwilę dzwoniły. Ciekawiło mnie co one robią, stwierdziłam, że będę musiała sporo dowiedzieć się o funkcjonowaniu całego ośrodka.
Wyszliśmy na zewnątrz, a Max rozejrzał się wokół. Po chwili szturchnął mnie i wskazał na chłopaka idącego w naszą stronę. Od razu zauważyłam różnobarwne tęczówki więc pomyślałam, że to musi być członek naszej grupy z numerem jeden.
-  Cześć, a więc to jest ta nowa o której ostatnio było tak głośno. W sumie spodziewałem się kogoś innego słuchając plotek na temat twoich...
- Tak Lisette to jest właśnie Kevin - przerwał mu Max, patrząc na niego stanowczym wzrokiem. - Potrafi być irytujący i straszny z niego idiota, ale można z nim wytrzymać.
- Ona nie wie? Hahaha to dopiero. No cóż miło cię poznać nowa, życzę ci miłej pracy z nami.
- Dź- dzięki - odezwałam się niepewnie, myśląc co mogła oznaczać wymiana zdań przed chwilą. O czym nie wiem?
- Poznałaś już członków naszej grupy więc w sumie już wszystko załatwione. Witamy w agencji Ghost - powiedział i uśmiechnął się szeroko.

Coś od Pauli:
No jedziemy dalej. Jejkuniu to już prawie dwadzieścia rozdziałów O.O Ach jak ten czas szybko leci, zaczęłam prowadzić bloga ponad rok temu, uwierzycie w to? Cieszę się, bo zauważyłam nowe komentarze i po prostu nie mogłam opanować euforii ^u^ Dziękuję bardzo <3 Mam nadzieję, że rozdział się spodoba, a następny będzie już w wakacje. Dzięki za wszystko!


poniedziałek, 18 maja 2015

Rozdział XVIII

- Nie, nie zaciągniesz mnie tam nigdy! - Kate ciągnęła mnie za rękę pod bramę szkoły.
Byłyśmy już prawie na miejscu, wiedziałam, że już nie dam rady się wymigać.
- No dawaj Lisette, już praktycznie jesteśmy, nie zachowuj się jak dziecko.
- Dobra już uspokajam się, tylko mnie puść. - Gdy tylko to zrobiła odwróciłam się, ale musiała to przewidzieć, bo złapała mnie za kołnierzyk.
- Okej rozejm, idę grzecznie. - Poddałam się i poszłam posłusznie za nią z ponurą miną.
Zatrzymałam się przed bramą i niechętnie spojrzałam na budynek. Pomyślałam, że wakacje zawsze trwają za krótko, choćby nawet minął rok to i tak nie polubię szkoły.
- Idziesz? - Kate odwróciła się, a ja westchnęłam i razem, ramię w ramię wkroczyłyśmy na teren placówki.
 - Skoro znacie już swoje plany zajęć i wybraliście przynajmniej jedne zajęcia dodatkowe, możecie wracać do domów. Dziękuję za uwagę i widzimy się jutro rano. Do widzenia - usłyszałam i prawie biegiem wyszłam z klasy.
Czekałam na Kate przed bramą i patrzyłam na mijających mnie uczniów. Dziewczyny ze starszych klas wracały w grupkach śmiejąc się, a ja zastanawiałam się jak można być radosnym w pierwszym dniu nauki. Jeszcze raz spojrzałam na budynek. Nasza szkoła była dość duża, podzielona na dwa sektory. Otworzono ją dość niedawno, dlatego była jedną z nowocześniejszych placówek i co roku przybywało do niej coraz więcej osób. Westchnęłam cicho i zaczęłam znów wypatrywać przyjaciółki. Wyszła z budynku i uśmiechnęła się do mnie, a po chwili stanęła obok.
- I co, nie było tak źle, prawda?
- Ehh no to dopiero początek, jutro będzie gorzej. Nie wracamy dzisiaj razem, bo muszę załatwić pewną sprawę. - Poruszyłam znacząco brwiami, a ona wiedziała o co chodzi.
Tak właśnie ją okłamałam, ale nie mogłam jej powiedzieć prawdy. Nie teraz. Myślała, że będę pomagać jakiejś zbłąkanej duszy. Pożegnałyśmy się, ona zadzwoniła po mamę, a ja wskoczyłam na deskorolkę i ruszyłam do Agencji Ghost. Wspominałam, że ta nazwa jest beznadziejna? Jest beznadziejna. Jazda w spódnicy nie należy do najprzyjemniejszych, ale miałam się tam stawić od razu po szkole, więc nie mogłam się przebrać. Po paru minutach byłam już na miejscu, a przed wejściem czekał na mnie Max.
- Cześć - powiedział na przywitania. - Słuchaj ja chciałem przeprosić za wczorajszą akcję, no wiesz. Trochę mnie poniosło.
- Hmm serio? - Położyłam ręce na biodra i patrzyłam na niego krytycznie.
- No tak, a poza tym w samym ręczniku wyglą... - przerwał mu mój łokieć w jego brzuchu.
- Jeszcze słowo, a ci nie wybaczę. - Wyminęłam go i ruszyłam do wejścia.
- Przepraszam, nie chciałem po prostu byłem trochę wkurzony z powodu Jacka i... fuck. - Ugryzł się po chwili w język, ale ja wiedziałam co usłyszałam.
- Co powiedziałeś, jak to z powodu Jacka? Co masz na myśli?
- Znaczy n-no ten... Chodź, bo się spóźnimy. - Popchnął mnie w stronę holu, ale ja odwróciłam się i spojrzałam na niego z powagą.
- Nie Max, mów! Teraz!
- Tak śledziłem was. Już zadowolona?! To chciałaś wiedzieć? - Tym razem on wyminął mnie, wkładając ręce w kieszenie.
Wyglądał na wkurzonego mimo, że ja powinnam być na niego zła.
- Czemu? Wytłumacz, dlaczego to robiłeś? - Złapałam go za ramię i zatrzymałam.
- Musiałem cię pilnować, pamiętasz co się stało tak niedawno u ciebie w domu. Nie chciałem by to się powtórzyło, a ta rozmowa...
- Wiesz wystarczy, że miałabym twój numer, mogłabym zadzwonić w każdej chwili, a ty nie musiałbyś za mną łazić - powiedziałam pojednawczo, bo zrozumiałam, że zrobił to dla mojego dobra.
Nie odpowiedział nic, tylko dalej szedł przed siebie. To było niesprawiedliwe. Czemu to ja mam poczucie winy, mimo, że to on mnie śledził i drażnił, gdy byłam w ręczniku. Szłam za nim najpierw przez długi hol o kremowych ścianach, potem weszliśmy do jakiegoś pomieszczenia przypominającego trochę poczekalnie, gdzie zostawiłam moją deskorolkę. Mieli nawet akwarium z rybkami. Poszliśmy dalej korytarzem do windy. Weszliśmy do środka i zaczęliśmy jechać w dół.
- Tak w ogóle gdzie mnie zabierasz? - zapytałam po dłuższej chwili milczenia.
- Zobaczysz jak będziemy na miejscu. Parę osób z tobą pogada, dostaniesz masę książek i rozkład zajęć. Oczywiście jeżeli cię zaakceptują, ale to tylko formalność, bo biorą każdego po kolei kto wykazuje zdolność widzenia dusz. Nie masz się czego bać, znaczy nie tutaj. Będę obserwować wszystko z balkonu więc będzie dobrze. - Nareszcie uśmiechnął się, a potem winda się zatrzymała.
- No to idziesz prosto do tamtych drzwi, a ja idę na górę. Powodzenia. - Puścił mi oko i skierował się w stronę schodów.
Ja podeszłam kawałek do stalowych drzwi, myślałam, że będą ciężkie do otworzenia, jednak zaczęły się uchylać jak tylko wyciągnęłam rękę w stronę klamki. Gdy otworzyły się całkiem wkroczyłam do ogromnego pomieszczenia. Było naprawdę duże, coś na kształt auli, ale jednocześnie puste i wykonane z metalu czy czegoś podobnego. Na krzesłach na środku sali siedziały trzy osoby.
- Lisette Scarlet, podejdź tu. - Głos rozniósł się echem po pomieszczeniu, a ja spojrzałam w górę.
Na balkonie stał spokojnie Max, uniósł kciuk i uśmiechnął się przyjacielsko. Podeszłam niepewnie do ludzi i stanęłam przed nimi. Byli to dwaj mężczyźni i kobieta. Ubrani w biurowe ciuchy z emblematem agencji na piersi, który przedstawiał  łańcuch oplatający literę G. Nie wyglądali na starych, bo dałabym im nie więcej niż 30 lat, oprócz osoby w środku. Ten facet mógł dobijać do pięćdziesiątki, siwe pasma zaczęły pokrywać jego ciemne włosy, ale jego oczy były odrobinę straszne. Zielone spojrzenie przeszywało mnie na wskroś, patrzył na mnie krytycznie, stukając długopisem o notatnik. 
- Dzień dobry - przywitałam się grzecznie i czekałam na odpowiedź.
- 16 lat, urodzona 24 grudnia, tak? - zapytał mężczyzna na środkowym krześle.
- Zgadza się.
- Widzisz dusze zmarłych od urodzenia, gotowa wstąpić do agencji, żeby pomagać dobrym i zwalczać złe. Otrzymaliśmy już raport potwierdzający twoje umiejętności, nie musisz niczego udowadniać. Możesz dołączyć do naszej agencji, jeżeli chcesz, ale odwrotu nie będzie. Zastanów się dobrze.
- J-ja chcę dołączyć. Dotąd nie wiedziałam, że są inni tacy jak ja, a teraz gdy już wiem to nie chcę się odciąć. Będę robić to co do mnie należy - powiedziałam po chwili i uśmiechnęłam się lekko.
- Dobrze przydzielimy cię do odpowiedniej grupy, dostaniesz prywatnego nauczyciela dopóki nie opanujesz wszystkiego i oczywiście niezbędny będzie także czip kodujący - zakończył i wstał z krzesła.
Jaki czip? Nie rozumiałam o co chodzi, ale ta ostatnia część odrobinę mnie przeraziła. Spojrzałam w górę na chłopaka, a on miał nieciekawą minę, jednak gdy zobaczył, że na niego patrzę szybko się poprawił.
- Max zejdź tutaj i zaprowadź dziewczynę w odpowiednie miejsce - powiedział mężczyzna i odszedł z pozostałą dwójką.
- Zaraz, to już tyle?! - zapytałam zaskoczona, bo spodziewałam się zupełnie czegoś innego.
Jednak odpowiedziało mi własne echo. Zostałam sama w dziwnym pomieszczeniu, zastanawiając się gdzie jest blondyn, na szczęście po chwili był już na dole i podszedł do mnie. Zapytałam się go od razu o czipy, bo to mnie najbardziej dręczyło.
- To w sumie nic strasznego. Każdy członek danej grupy ma przydzielony numer, który nie tylko ułatwia zakodowanie w bazie, ale również ma różne dodatkowe funkcje, jak coś w rodzaju GPS i takie tam. Nie bój się to wcale nie jest takie złe, nic nie poczujesz przy wszczepianiu, może jedynie trochę boleć przez parę godzin, ale później o nim zapomnisz.
- To nie brzmi zbyt obiecująco. - Przeszły mnie ciarki na myśl o wszczepianiu czegoś do mojego ciała.
Poszliśmy do windy, mijaliśmy kolejne drzwi, a ja szłam w ciszy za chłopakiem, aż doszliśmy do oddziału szpitalnego, jak przeczytałam na drzwiach. Wyglądał jak najnormalniejszy szpitalny korytarz, tylko że bez pacjentów.
- To tutaj. - Stanęliśmy przed drzwiami, a ja trochę się denerwowałam.
- Możesz wejść ze mną? - zapytałam nie patrząc na niego.
- Czyżbyś bała się szpitali? - powiedział rozbawiony i pociągnął klamkę.
- Nie tylko, no to wszczepianie! Nazwa sama w sobie jest straszna. Jakoś to przetrwam, ale będzie fajnie jak zostaniesz obok mnie.
- Właź już - roześmiał się i wszedł za mną do gabinetu.
Wtedy już miałam złe przeczucia, bo po co tu stół chirurgiczny. Gdzie oni mi będą tego czipa wszczepiać? Takie coś musi boleć.
- A więc to jest Lisette. Miło mi cię poznać, jestem doktor Annie Yuzawa. - Młoda kobieta o ciemnych włosach i jasnych oczach wyciągała do mnie dłoń. Wyglądała przyjaźnie, a gdy się uśmiechnęła w jej policzkach ukazały się dołeczki.
- Mi także miło. - Potrząsnęłam jej dłonią i zrobiło mi się raźniej.
- Gotowa? - Założyła rękawiczki i spojrzała wyczekująco.
- Chyba tak, chociaż w sumie nie jestem pewna. - Patrzyłam jak bierze igłę do rąk i sprawdza czy działa.
 - Proszę połóż się na stole i rozluźnij. Zaraz poczujesz delikatne ukłucie, a później zaśniesz więc nie musisz się niczym przejmować, bo jak się obudzisz będzie już po wszystkim - zakończyła z uśmiechem, trzymając w ręku igłę.
Zrobiłam tak jak prosiła. Patrzyłam na Maxa, który usiadł obok na krześle, podczas gdy lekarka obmywała mi czymś ramię. Później tak jak wspomniała poczułam ukłucie, a chwilę później powieki zaczęły mi opadać. Nie walczyłam z tym i zasnęłam na dobre.
Coś od Pauli:
Leń totalny mnie wziął -.- Nie chciało mi się pisać, a jak już przemogłam się to nie chce mi się sprawdzać xD Weny brak, ale udało mi się coś napisać. To już jesteśmy chyba mniej więcej w połowie tego co mam zamiar zrealizować ^u^ Powoli do przodu. 

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Rozdział XVII

Na łóżku, jak gdyby nigdy nic leżał sobie Max, a ja stałam właśnie przed nim naga, owinięta jedynie ręcznikiem. Momentalnie zrobiło mi się gorąco, a na twarz wypłynął rumieniec. Musiałam wyglądać jak pomidor, a chłopak ani trochę się nie speszył wręcz przeciwnie, wydawał się być rozbawiony tą sytuacją.
- Wyjdź natychmiast z mojego pokoju - powiedziałam, siląc się na spokojny ton.
- No już dobra, dobra. Chociaż muszę przyznać, że robię to niechętnie. - Wstał powoli, a potem rozciągnął się, widziałam, że się mu nie spieszy.
Złapałam chłopaka za rękę i pociągnęłam, a gdy już wypchnęłam go na korytarz, trzasnęłam drzwiami przed samym nosem.
- Zabiję go, no nie daruję mu tego - mruczałam pod nosem, wyciągając ubrania z szafy.
Gdy już się wyszykowałam, zamknęłam porządnie okno, mogłam w końcu zejść do ogrodu. Wyszłam z pokoju i rozejrzałam się w poszukiwaniu Maxa.
- Gdzie ten idiota polazł? - mruknęłam i zaczęłam schodzić po schodach.
- Słyszałem - odezwał się, pojawiając się znikąd zaraz za mną.
Podskoczyłam ze strachu i o mało co nie zleciałam, ale chłopak mnie przytrzymał.
- Zawału przez ciebie bym dostała - powiedziałam, trzymając się za walące serce.
- Albo złamała kark.
- Żadna z opcji mi się nie podoba, ale nie ważne. Po co tu jesteś?
- Miałem tylko przekazać ci wiadomość, ale chyba zabawię tu trochę dłużej, bo widzę, że parę koleżanek do ciebie wpadło.
- Wiesz jak cię znałam mniej to wydawałeś się fajniejszy - prychnęłam i ruszyłam do wyjścia.
- Naprawdę, a myślałem, że zyskuję przy bliższym poznaniu - powiedział zdziwiony, idąc za mną.
- To coś ci się pomyliło, a teraz wybacz, ale musisz już iść. Grzecznie wyjdziesz tylnymi drzwiami, nie rzucając się w oczy.
- No dobrze - westchnął i odwrócił się. - Jutro po szkole masz być w agencji. Musisz się z kimś spotkać i omówimy parę spraw.
- O-ok dzięki. - Uśmiechnęła się do niego i wyszłam do dziewczyn.
Tyle się ostatnio dzieje, że zapomniałam o tym, czego się podjęłam. Szkoła, Jack, a jeszcze to.
- Cześć Lisette! Co tak długo? - Uśmiechnęłam się na widok znajomych twarzy i stwierdziłam, że ważne sprawy odłożę na później.
- Hej, sorki, ale musiałam jeszcze coś zrobić i się nie wyrobiłam, ale fajnie, że wszystkie jesteście. Alice, Emily, Suzie, Amane, Lucy. Miło was zobaczyć w ten ostatni dzień przed szkołą.
- Dzięki za przypomnienie - westchnęła Kate.
- No właśnie, przyszłyśmy, żeby zapomnieć więc zaczynajmy. - Lucy włączyła głośniki i zaraz cały ogród utonął w dźwiękach radosnej muzyki.
- Hej Kate zostajesz u mnie na noc, mamy coś do obgadania - szepnęłam jej cicho, gdy reszta dziewczyn była zajęta.
- No dobra, tylko zadzwonię do mamy - zgodziła się od razu rozumiejąc mój przekaz.
- Kryć się zraszacz włączony! - krzyknęła Amane podbiegając do nas ze szlauchem i wylewającą się z niego wodą.
Wszystkie dziewczyny były mokre, ślizgałyśmy się na trawie i głośno piszczałyśmy. Potem poleżałyśmy trochę na słońcu, żeby wyschnąć jako tako, a chwilę później przydreptał Neko i zaczął się do wszystkich łasić.


Reszta dnia zleciała na zabawie, plotkach, jedzeniu, odpoczywaniu i babskich sprawach. Gdy robiło się późno wzięłyśmy się za sprzątanie, a i przy tym było sporo śmiechu. W końcu dziewczyny poszły, ciocia wróciła, a ja i Kate siedziałyśmy u mnie w pokoju.
- No to o co chodzi? - odezwała się, patrząc na mnie wyczekująco.
- Mam ściemniać, czy przejść od razu do rzeczy? - Zakręciłam się na krześle, odwracając od niej.
- Od razu do rzeczy, już dłużej nie wytrzymam.
- Jack chce, żebym została jego dziewczyną - wyrzuciłam z siebie jednym tchem i czekałam na jej reakcję.
Najpierw otworzyła buzię ze zdziwienia, potem zaczerpnęła powietrza i wypuściła je, wzniosła oczy w górę, mruknęła coś pod nosem i położyła się na łóżku.
- Podmienili go kosmici.
- Tyle masz mi do powiedzenia? Serio, ja oczekuję przyjacielskiej rady!
- No dobra opowiedz mi wszystko i spróbuję ci jakoś pomóc - odezwała się po chwili, a ja usiadłam naprzeciwko niej.
Zaczęłam wszystko od początku opowiadać, zaczynając od akcji na basenie i kończąc na parku. Kate słuchała uważnie przez cały czas, nie przerywając mi. Później wykładałyśmy wszystkie za i przeciw bacząc na jego zachowanie od początku znajomości. Gadałyśmy do późna, a gdy już podjęłyśmy decyzję, dałam jej pidżamę i położyłyśmy się spać. Nie mogłam długo zasnąć, stresując się szkołą i myśląc o tym jak mam odpowiedzieć Jackowi na jego wyznanie.
Budzik zaczął głośno dzwonić, a ja miałam ochotę jak zwykle go zrzucić. Spojrzałam niechętnie na godzinę. Była 6 rano, więc szturchnęłam Kate, która spała obok mnie, cicho pochrapując.
- Hej śpiąca panienko wstajemy, bo nie zdążmy. - Ziewnęłam, przeciągając się i wstałam z łóżka.
Ściągnęłam kołdrę z blondynki i wyszłam do łazienki. Gdy zakończyłam poranną toaletę i weszłam do pokoju Kate była już ubrana. Minęłyśmy się. Założyłam mundurek i przejrzałam się w lustrze. Byłam gotowa na pierwszy dzień szkoły.

Coś od Pauli:
No kolejny rozdział i nawet na czas ^^ Niedługo akcja powinna się rozkręcić więc będzie ciekawiej. Dzięki za wszystko i komentujcie :3

poniedziałek, 6 kwietnia 2015

Rozdział XVI

- Wiesz możesz mnie już puścić... - odezwałam się po kilku minutach, podczas których Jack nadal trzymał moją rękę.
- A no tak, przepraszam zamyśliłem się - powiedział wypuszczając dłoń.
Dalej szliśmy w niezręcznym milczeniu. Widziałam, że chłopak trochę się speszył, a ja nie wiedziałam jak zacząć rozmowę.
- W sumie nie wiem gdzie idziemy. Znasz jakieś fajne miejsce? - zapytałam po chwili i spojrzałam na niego.
- Oczywiście, że do parku, rozejrzyj się wokół. Wiśnie kwitną, kwiaty spadają, a taki park to bardzo roma... znaczy się, fajne miejsce - zająknął się i podrapał nerwowo po głowie.
W tamtej chwili nareszcie do mnie dotarło. Wcześniej miałam tylko podejrzenia i ukryłam je głęboko z tyłu, myśląc, że w końcu zniknął, a wszystko to było przywidzeniami. Jednak jego zachowanie, postawa, zmienił się zauważalnie, a ja byłam głupia i wszystko ignorowałam. Wtedy zauważyłam, że Jack mnie lub, lubi bardziej niż dotychczas. Zaczęłam uważnie się w niego wpatrywać, zwracając większą uwagę na wygląd zewnętrzny. Ciemne, zwichrzone włosy opadały mu na oczy, a na policzkach wciąż gościł lekki rumieniec, patrzył uparcie przed siebie, ignorując to, że mu się przyglądam. W końcu zerknął na mnie, a ja nie spuściłam wzroku, próbując zrobić stanowczą minę.
- Już prawie jesteśmy. - Weszliśmy przez bramę do parku.
Wszędzie spadały płatki kwiatów, a pod drzewami siedziały rodziny, zachwycając się widokiem kwitnących wiśni. Musiałam przyznać, że ten widok zawsze mnie zachwycał.
 Przeszliśmy przez mostek, a później skręciliśmy w boczną alejkę, oddalając się od głównej drogi, przy której rosły drzewa. Im szliśmy dalej, było im mniej, ale nagle Jack wszedł na trawnik i wszedł między krzewy.
- Ej co ty robisz? - Zostałam na ścieżce i zastanawiałam się co mam zrobić. - Dobra czekaj już idę.
Ruszyłam za nim i gdy już się przedarłam zaparło mi dech z zachwytu. Jack stał pod ogromną wiśnią, a woków wirowało mnóstwo jasnoróżowych płatków. Podeszłam powoli wciąż zachwycając się widokiem.
- To jest naprawdę piękne - odezwałam się po chwili.
- Lisette wiesz od tamtej chwili na basenie... - zaczął, ale ja mu przerwałam.
- Daj już spokój, wiesz przecież, że było minęło. - Uśmiechnęłam się i spojrzałam na niego, a ona na mnie.
- Nie chodzi o to, bo tak naprawdę ja cię polubiłem, nawet bardzo, a nawet chyba bardziej niż kiedykolwiek.
- Ja też cię polubiłam, porównując nasze dawne czasy to zmieniłeś się nie do poznania. - Szturchnęłam go lekko w bok, a on wtedy złapał mnie na ramiona i patrzył prosto w oczy.
- Lisette ja zmieniam się dla ciebie, chcę być ciebie wart, być wystarczająco dobry, bo ja... ja cię kocham.
Wiatr smagnął mnie prosto w twarz, a kwiaty zawirowały. Powiedział to, a ja zamarłam. Nie mogłam mu powiedzieć, że nie odwzajemniam jego uczuć, ale wiedziałam, że jednak coś się we mnie poruszyło, gdy usłyszałam jego wyznanie. Nie wiedziałam jak mam się zachować i co mu odpowiedzieć.
- Jack, ja nie wiem... - W tym momencie zadzwonił mój telefon, a ja byłam wdzięczna, że mogłam oderwać się od tej rozmowy.
- Hej gdzie ty jesteś? - usłyszałam w słuchawce głos Kate i oprzytomniałam.
- Co? W parku, a która godzina?
- Aha fajnie to streszczaj się, bo dziewczyny przychodzą za 20 minut.
- Dobra już biegnę - powiedziałam i rozłączyłam się.
Spojrzałam na chłopaka, który stał obok, jednocześnie zniecierpliwiony, a także niepewny i przestraszony. Przytuliłam go mocno na chwilę, a później spojrzałam i powiedziałam to co czułam.
- Jack ja nie wiem, co mam zrobić. Coś się zmieniło i nie jesteśmy tacy sami, jednak proszę daj mi trochę czasu, muszę pomyśleć. O tym co do ciebie czuję i o nas. 
- Dobrze, poczekam ile trzeba będzie. - Uśmiechnął się lekko, a mi kamień spadł z serca.
- Dziękuję za to, że mnie tu zabrałeś, ale dałam ci trochę więcej niż pięć minut i jestem spóźniona - zaśmiałam się drętwo i po chwili umilkłam. - Muszę już wracać. Dziękuję... za wszystko - Przytuliłam go jeszcze raz i ruszyłam biegiem do domu.
Zerknęłam jeszcze za siebie i zobaczył jak stał tyłem do mnie, patrząc na ogromne drzewo. Uśmiechnęłam się pod nosem i przedarłam się przez krzaki. Potem już przez cały czas nie zwalniałam z tempa, żeby zdążyć.
- No nareszcie jesteś - usłyszałam Kate i minęłam ja w drzwiach.
- Lecę wziąć prysznic, jakby dziewczyny wpadły to weź je na ogródku ogarnij, a ja zaraz przyjdę. - Wbiegłam po schodach i weszłam do łazienki.
Po szybkim obmyciu, owinęłam się w ręcznik, wzięłam rzeczy i ruszyłam do mojego pokoju. Rzuciłam ciuchy na krzesło i obróciłam się.
- Aaaaa! Co ty tu robisz! - wrzasnęłam, mocniej przytrzymując ręcznik.

Coś od Pauli:
No spore opóźnienia, ale już niedługo powinno być ok. Nie miałam internetu, a później weny, ale coś tam wyskrobałam xD Ostatnio się tak zastanawiałam, że chyba powinnam uszczuplić wszystko trochę, pominąć parę sytuacji, bo inaczej blog będzie za długi, a najlepsze jest to, że mam pomysł na drugą część xD Myślenie do przodu huehue. No to by było na tyle. Dzięki za wszystko ^^

środa, 18 lutego 2015

Rozdział XV

Trzasnęłam ręką w budzik, który już od dobrych paru minut torturował mi uszy. Przekręciłam się na drugi bok i już miałam ponownie zapaść w sen, gdy przypomniało mi się jaki jest dzień. Tak, tak niby zwykła niedziela, ale ostatni dzień wakacji. Razem z Kate i paroma dziewczynami z klasy zrobiłyśmy zrzutkę na małe party. Wszystko miało się odbywać u mnie w ogrodzie, w końcu mieszkałam na obrzeżach miasta, więc mało ludzi i miałam spory kawałek trawy przed domem. Ubrałam się szybko i załatwiłam poranną toaletę, a Neko przez cały czas dreptał mi przy nodze oczekując śniadania. Zbiegłam po schodach i przywitałam się z ciocią, która miała mi pomóc w przygotowaniach. Oczywiście już od rana była w kuchni i dlatego na stole czekało na mnie jedzenie.
- Dziękuję ciociu, naprawdę dobre - powiedziałam z pełnymi ustami i pochłonęłam wszystko w mgnieniu oka.
- To bierzemy się za robotę, tak? - Moja opiekunka uśmiechnęła się i założyła fartuch.
- No pewnie, później wpadnie Kate pomóc nam, a reszta dziewczyn będzie koło południa. - Wstawiłam naczynia do zlewu, a potem zaczęłam wyciągać różne składniki.
- To co mamy zrobić? Kanapki, ciasto, sałatkę, kupiłaś też chyba jakieś cukierki... - zaczęła wyliczać, a ja się roześmiałam.
- Ciociu będzie parę dziewczyn, a nie armia chłopaków. Nie zjemy, nie wiadomo ile.
- No tak, ale lepiej pochować później, niż aby zabrakło.
- Ehh no dobra, to zaczynamy. Ja zajmę się przygotowywaniem miejsca, a ty możesz gotować do woli. - Uśmiechnęłam się, bo wiedziałam, że ciocia jest w swoim żywiole.
Wyszłam z kuchni i otworzyłam drzwi na ganek, mając zamiar uprzątnąć w ogrodzie, gdy niespodziewanie wpadłam na coś, a raczej na kogoś.
- Cześć Lisette! Przyszedłem cię odwiedzić - usłyszałam i podniosłam głowę.
Zobaczyłam Jack'a uśmiechniętego szeroko z rumieńcami na twarzy.
- Ehh i musiałeś przyjść akurat dzisiaj, co? - mruknęłam niechętnie, przechodząc obok niego.
- No wiesz, jest koniec wakacji i pomyślałem sobie... - Zrobił przerwę i spojrzał w górę, a potem w bok, a jeszcze potem na mnie. - Może chciałabyś wyjść? Znaczy no wiesz, ze mną? Ostatnio nie wyszło, głównie przeze mnie no i... tak...
Wmurowało mnie. Stanęłam jak wyryta, gapiąc się na niego i nie mówiąc ani słowa. Gdzie się podział Jack? Gdzie ten chłopak, który uprzykrzał mi życie od dawna i zawsze drażnił? Dlaczego zachowuje się tak dziwnie?
- Wszystko z tobą w porządku? - zapytałam patrząc podejrzliwie. Byłam pewna, że to podstęp.
- Tak, dlaczego pytasz?
- Nic, tak tylko bez powodu. - Machnęłam ręką, podchodząc do ogrodowego stolika i przesuwając go o kilka centymetrów. - Co do wyjścia to jestem trochę zajęta, dziewczyny później przychodzą i urządzamy sobie przyjęcie, bo jutro wracamy do szkoły.
- Może ci pomogę? Razem skończymy szybciej i może znajdziesz parę minut dla mnie, co? - Podszedł i chwycił drugi koniec stołu podnosząc go.
Wspólnie przestawiliśmy mebel i przenieśliśmy krzesła.
- Nie wiem czy to dobry pomysł... - zastanawiałam się głośno.
- Proszę Lisette, zgódź się. - Spojrzał na mnie błagalnie, robiąc minę skrzywdzonego pieska.
- Co ci tak zależy Parker? Ostatnio dziwny się zrobiłeś - stwierdziłam kładąc ręce na biodra i patrząc na niego krytycznie.
- Po prostu chcę wynagrodzić ci stare sytuację, te niekoniecznie dobre. No wiesz guma na ławce w pierwszej klasie, mysz w szafce i buty na drzewie w drugiej, a do tego...
- Dobra, dobra wybaczam - przerwałam mu, bo wiedziałam, że było tego sporo. - Już nie musisz robić z siebie głupka.
- Auć to bolało. - Złapał się teatralnie za serce i zrobił zbolałą minę.
- No cóż prawda czasem boli. - Uśmiechnęłam się zgryźliwie. - Jeśli chodzi o to wyjście... Jak się wyrobimy w pół godziny to dam ci aż pięć minut.
Rozpromienił się, a po chwili razem wzięliśmy się do pracy. Wystawiłam radio przez okno i włączyłam jakąś fajną nutkę. Jack zaczął kosić trawnik, a ja w tym czasie nakryłam stół i zaczęłam wynosić naczynia, rozwiesiłam też hamak i ustawiłam huśtawkę ogrodową. Gdy wszystko było już gotowe Jack rozsiadł się na trawie i głęboko westchnął. Uśmiechnęłam się pod nosem na ten widok.
- No skończyliśmy. To jak, nadal masz ochotę ze mną wyjść? - zapytał i spojrzał na mnie.
- No jak obiecałam to muszę się zgodzić. Przebiorę się tylko i zaraz przyjdę. - Weszłam do domu i zajrzałam do kuchni. Ciocia nuciła pod nosem wkładając do piekarnika kolejną blachę.
Westchnęłam cicho i skierowałam się na górę do mojego pokoju. Dopiero gdy stanęłam przed szafą ogarnęły mną dziwne uczucia.
- W co mam się ubrać?! - powiedziałam głośno do siebie i przeleciałam wzrokiem po ubraniach.
To nie mogła być randka, bo to niemożliwe, czyli po prostu musiałam ubrać się normalnie. Ale jeśli Jack miał na myśli właśnie coś więcej? Nie, bo to w końcu tylko Jack, nie będę się stroić dla tego idioty. Wyciągnęłam szorty i bluzkę z krótkim rękawkiem. Do torby spakowałam telefon, portfel oraz parę klamotów, włosy szybko związałam w kitkę i zbiegłam na dół.
- Ciociu wychodzę na parę minut, niedługo wrócę! - krzyknęłam przy zakładaniu butów, chwyciłam torbę i wyszłam z domu.
Jack czekał już przy furtce więc szybko do niego podeszłam.
- Możemy już iść - powiedziałam niepewnie i uśmiechnęłam się.
- No pewnie, mamy mało czasu, dlatego musimy się pospieszyć. - Nim się spostrzegłam chwycił mnie za rękę i pociągnął za sobą.

Coś od Pauli:
No coś tam wyskrobałam xD Jedziemy dalej z akcją ^^ Mam nadzieję, że nie jest tak źle i może w końcu zobaczę więcej komentarzy :D

wtorek, 20 stycznia 2015

Rozdział XIV

- Hahaha, a ten moment z tym agentem był mocny! - Kate po raz kolejny wybuchła śmiechem, wychodząc z kina, a ja zawtórowałam jej.
- Masz rację hahaha, jedna z lepszych komedii jakie oglądałam - stwierdziłam i spojrzałam z niepokojem w górę.
Nad miastem zawisły ciemne chmury. Nie wyglądały na burzowe, ale z pewnością zwiastowały deszcz.
- No to co idziemy jeszcze do Harimy i zwijamy się - powiedziała dziewczyna, a ja potaknęłam.
Kate odpięła rower i zaczęłyśmy iść do miejscowego parku, jednego z najpiękniejszych i jednocześnie największych w mieście. Po drodze kupiłyśmy oczywiście lody, a potem usiadłyśmy na parkowej ławce. Obserwowałam w zamyśleniu bawiące się nieopodal dzieci.
- Hej Kate - odezwałam się po chwili cicho - gdybyś mogła przeżyć jedyną swego rodzaju przygodę, ochronić ludzi, ale narażając swoje życie, chciałabyś?
- Ahh moja droga Lisette powiem ci, że ja bym się długo nie zastanawiała - powiedziała, patrząc przed siebie. - W końcu życie jest tylko jedno, a przygody filmowe są, no cóż, tylko w filmach. Jeśli miałabym okazję zaznać czegoś takiego, wolałabym nawet umrzeć wcześnie, ale to była by dobra śmierć. Powiedziałabym wtedy, że dla takich wrażeń warto żyć krócej. - Zakończyła z uśmiechem i spojrzała na mnie. - Ale takie rzeczy tylko w filmach.
Podmuch wiatru odgarnął mi włosy, a ja już wtedy wiedziałam, że podjęłam decyzję i byłam pewna, że nie pożałuję jej. Uśmiechnęłam się szeroko, wstałam i wyciągnęłam rękę wskazując niebo.
- Zatem ja, Lisette Scarlet ochronię Ziemię i zrobię wszystko, żeby ludzkość przetrwała! - krzyknęłam, a ludzie popatrzyli się jak na wariatkę.
- Idiotko nie wydzieraj się tak, jeszcze ktoś znajomy tu będzie - powiedziała blondynka surowym tonem, ale po chwili również się roześmiała.
Naszą radość zaburzył dudniący odgłos dochodzący z góry. Spojrzałyśmy tam obie i zrobiłyśmy skwaszone miny. Chmury, które jeszcze nie dawno nie zapowiadały nic groźnego, teraz przybrały znacznie ciemniejszy odcień.
- Dobra to ja lecę, bo jeszcze do domu nie zdążę. - Pożegnałam się z Kate i patrzyłam jak odjeżdża, a potem sama miałam to zrobić, gdy usłyszałam dobrze znany mi głos.
- No proszę Scarlet, nie spodziewałem się ciebie. - Słowa wypowiedziane nieco sarkastycznym tonem, od razu wiedziałam z kim mam do czynienia.
Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka w czarnej czapce, spod której wystawały kosmyki rudych włosów. Patrzył na mnie z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
- Misaki Yata dawno się nie widzieliśmy - odpowiedziałam mu tym samym, a po chwili zgodnie przybiliśmy żółwika.
- Do Bernes, nie dalej! - krzyknął i już wskoczył na swoją deskę.
- Hej, a gdzie start! - wydarłam się za nim i zaczęłam go gonić.
Yata był moim dobrym znajomym. Miał 19 lat i często chodziliśmy razem do skateparku, albo rzucaliśmy się do wyścigu na hasło, tak jak w tym przypadku. Niestety wziął mnie z zaskoczenia i teraz jechałam kawałek dalej. Muszę przyznać, że chłopak był dobry i ciężko było mi go dogonić.
Ulica Bernes była już niedaleko, ale z nieba zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Nie przeszkadzały mi na razie, nawet udało mi się zrównać z chłopakiem. Meta była już tuż, tuż wiedziałam, że mam szansę, ale Yata też nie odpuszczał. Koniec, końców zremisowaliśmy i oboje zmachani uśmiechnęliśmy się do siebie.
- No, no dziewczyno muszę przyznać, że nie każdy tak potrafi - odezwał się głęboko oddychając.
- Nie po to tyle ćwiczę, żeby mógł mnie wykiwać taki ktoś jak ty. - Przekomarzałam się, a on poczochrał mnie po włosach.
- Nie podskakuj mała.
Deszcz zaczął coraz mocniej zacinać, a ja wzięłam deskorolkę nad głowę.
- Trzymaj koleżanko. - Yata dał mi swoją bluzę, którą miał wcześniej zawiązaną w pasie.
- Miło z twojej strony drogi kolego. - Uśmiechnęłam się szeroko w podzięce. - Oddam przy najbliższej okazji.
- Nie ma sprawy, ja też spadam, bo pogoda niezbyt zachęcająca. - Przybiliśmy żółwika na odchodne i rozeszliśmy się.
Śpieszyłam się jak wszyscy inni ludzie dookoła, zaskoczeni niespodziewanym deszczem. Dzień zapowiadał się tak pięknie. Zaczęłam biec i skręcałam za róg, gdy kogoś potrąciłam. Prawię się przewróciłam, na szczęście udało mi się jakoś zachować równowagę.
- Przepra... - Uniosłam głowę i urwałam w pół słowa.
Wyczułam wrogą aurę, a osoba, która stała przede mną na pewno nie była człowiekiem. Nie wiem skąd to wiedziałam, po prostu dało się to mocno wyczuć. Cofnęłam się niepewnie, a postać nawet nie drgnęła. Po chwili po jej policzku spłynęła łza. Koloru krwi.
Powoli wyciągnęła rękę w moją stroną, a gdy była już kilka centymetrów od mojej twarzy zatrzymała się. Oddychałam szybko i byłam sparaliżowana, mogłam tylko patrzeć na tajemniczą postać. Zacisnęłam powieki, a gdy po chwili uniosłam jedną, tego już nie było. Odetchnęłam z nieopisaną ulgą i rozejrzałam się w około. Zauważyłam, że ulica zdążyła opustoszeć z przechodniów, jedynie samochody jechały pędem po ulicy.
- Lisette! - usłyszałam głos i spojrzałam w jego kierunku.
W moją stronę biegł Max. Stanął obok mnie i mimo, że przyjacielsko się uśmiechnął w jego oczach zobaczyłam iskierki zaniepokojenia, a może nawet strachu.
- Hej, co ty tu robisz? - zapytałam dość zdziwiona.
- Nic ci nie jest? - Zmienił temat i zlustrował mnie wzrokiem.
- Nie, ale właściwie widziałeś to, prawda?
- Właśnie tak, ale nie jestem do końca pewny co to było. Mimo, że otaczała istotę mroczna aura, raczej nie wyglądała jakby miała zrobić ci krzywdę. Chciała jakby coś zobaczyć... - zakończył niepewnie, zerkając na boki.
Kichnęłam. W końcu staliśmy w deszczu, a ja byłam ubrana dość lekko, ponieważ rano pogoda zapowiadała się pięknie. Wszystko się zepsuło.
- Chodźmy już, odprowadzę cię do domu - powiedział, nie pytając mnie o zdanie.
Szliśmy szybkim krokiem w ciszy. Głowę ukryłam pod kapturem bluzy, a deskorolkę trzymałam pod pachą. Nie wiedziałam jak mam zacząć rozmowę, chciałam mu powiedzieć o podjętej decyzji. Gdy wkroczyliśmy na błotnistą ulicę, przy której stał mój dom wzięłam głęboki oddech.
- Max, słuchaj ja chyba już wiem - zaczęłam cicho, a on uśmiechnął się pod nosem.
- Co takiego wiesz?
- Co powinnam zrobić, ja chcę wam pomóc. Chcę do was dołączyć.
Coś od Pauli:
No i tym razem wyrobiłam się na czas. Powoli, powoli do przodu ^^  



wtorek, 6 stycznia 2015

XIII

- Nie mów jej - usłyszałam głos w słuchawce.
Co najciekawsze rozpoznałam go prawie od razu, Max. Spojrzałam na Kate i zauważyłam zaciekawienie na jej twarzy. Byłam pewna, że chciała wiedzieć z kim rozmawiam, ale ja tylko pokręciłam głową dając jej do zrozumienia, że powiem jej później.
- Niby dlaczego? - zapytałam i podeszłam do okna.
Skoro wiedział co chciałam właśnie zrobić, musiał być gdzieś niedaleko i albo mieć podsłuch, albo dobrą intuicję.
- Lepiej jej w to nie mieszać, zwłaszcza jeśli sama nie znasz odpowiedzi - usłyszałam ponownie w słuchawce.
- Gdzie jesteś? - odezwałam się po chwili przerwy.
- Nie ważne, w każdym razie nie mieszaj w to swojej przyjaciółki - powiedział i rozłączył się.
Ja westchnęłam głęboko i znów usiadłam na łóżku, obok Kate, która patrzyła na mnie z niekrytą ciekawością. Co miałam jej powiedzieć? Chciałam przyjść do niej z newsem, że napadły mnie jakieś potwory, uratował mnie chłopak i zawiózł do jakiejś agencji, która teraz chce żebym do niej dołączyła, a tu nagle się dowiaduje, że nie mogę jej o tym powiedzieć. Mojej najlepszej przyjaciółce. Postanowiłam opowiedzieć jej o czymś innym, ale stwierdziłam, że pogadam też później z Maxem.
- Wczoraj był u mnie Jack - zaczęłam powoli
Ona zrobiła tylko zdziwioną minę, a następnie rozpromieniła się i głośno roześmiała.
- Ten Jack? Ten, którego znamy dręczył cię przez cały czas od gimnazjum.
- Dzięki za przypomnienie - Zrobiłam skwaszoną minę, a Kate przysunęła się do mnie i patrzyła wyczekująco. - O co chodzi?
- Szczegóły waszej upojnej nocy - powiedziała poruszając znacząco brwiami.
- Zaczęło się niewinnie, no wiesz jeden pocałunek, potem następny i nagle nie miałam na sobie koszulki...
- Dobra jednak skończ, nie chcę tego słuchać - przerwała mi, a po chwili obie wybuchnęłyśmy śmiechem, który nie chciał ustać.
Ogarnęłyśmy się dopiero, jak do pokoju wszedł młodszy brat Kate, Dale. Ubrany w piżamkę z misiem w ręku, stanął w drzwiach krytycznie na nas patrząc. Był bardzo podobny do swojej siostry. Wielkie, niebieskie oczy i blond włosy, które nie znały szczotki i żyły własnym życiem.
- Mozecie być odlobinę cisej? Plóbuję spać - powiedział sepleniąc i potarł oczy wolną ręką.
- No proszę mój pysio wstał. - Kate podeszła i wzięła pięciolatka na ręce. - Zanieść cię do pokoju i idziesz dalej spać, czy nie?
- Jestem głodny, kiedy przyjdzie Nana? - Jej braciszek uwielbiał swoją opiekunkę, zawsze czekał na nią niecierpliwie, a potem nie odstępował jej na krok.
- Niedługo - podała mi Dale i skierowała się w stronę szafy. - Listette weź go do kuchni, ja się tylko ubiorę i zaraz przyjdę.
Kiwnęłam głową i poszłam do kuchni. Włączyłam telewizor, a i posadziłam brata Kate na krzesełku. Po chwili Miller wróciła i zaczęła szykować mu śniadanie.
- Mi też możesz coś zrobić przy okazji - odezwałam się i rozsiadłam przy stole.
- Nie wiedziałam, że lubisz owsiankę - mruknęła z przekąsem, wyciągając miskę.
- W takim razie chyba podziękuję - zaśmiałam się i zaczęłam przeskakiwać po kanałach. - Nic nie ma w tej telewizji.
Po chwili moje myśli skierowały się na inny tor. Agencja Ghost. Kim oni właściwie są? Widziałam na własne oczy jak pokonali demony, czy tam duchy. Mniejsza o większość, pomogli mi, chyba że to było tylko na pokaz, ale Max wydawał się miły. Co ja mam zrobić?
- Hej, hej nie zawieszaj mi się! Nad czym tak myślisz? - Kate pomachała mi ręką przed twarzą i otrząsnęłam się.
- No wiesz niedługo kończą się wakacje, zacznie się szkoła. Idziemy do drugiej liceum i no trzeba będzie jakoś zakończyć lato, jak myślisz? - Wymyśliłam na poczekaniu i zobaczyłam jak Kate cicho wzdyacha.
- Masz rację, możemy zrobić mini party. Zaprosić parę osób Lexi, Nicole, Cassie, albo nie w sumie to nie przepadam za nią. - W tym momencie usłyszałyśmy odgłos otwieranych drzwi i do kuchni weszła niania Dale'a. Była młodą dziewczyną, miała trochę ponad dwadzieścia lat. Ciemne, włosy sięgające do ramion okalały jej wiecznie uśmiechniętą i rumianą buzię, nadając dziecinnego uroku.
- Nana, Nana! - krzyczał chłopiec wyciągając ręce umazane w jedzeniu.
- Cześć łobuziaku, hej dziewczyny co tam? - Skierowała się do nas, wycierając ręce małemu.
- Nic tak sobie plotkujemy, ale chyba zaraz idziemy no nie Lisette? - usłyszałam i znów oderwałam się od myśli.
- Tak, tak zbieramy się, może zrobimy napad na kino? - zaproponowałam i spotkałam się z aprobatą.
Pożegnałyśmy się z Naną i wyszłyśmy z domu. Promienie słońca świeciły mocno, zmrużyłam oczy, a potem wzięłam sprzed drzwi moją deskorolkę, Kate wyciągnęła rower z garażu i ruszyłyśmy na miasto.


Coś od Pauli: 

Długo, długo mnie nie było i nareszcie udało mi się napisać to coś. Kolejny zwykły dzień, ale cieszę się, że w ogóle coś wstawiłam xD To ma być mój pierwszy dokończony blog i zrobię wszystko, żeby mi się udało. Nawet jeśli rozdziały będą takie jak ten lub gorsze to mam nadzieję, że dowlokę się do końca. To by było na tyle z mojego wywodu, życzę miłego wieczoru <3