- Masz rację hahaha, jedna z lepszych komedii jakie oglądałam - stwierdziłam i spojrzałam z niepokojem w górę.
Nad miastem zawisły ciemne chmury. Nie wyglądały na burzowe, ale z pewnością zwiastowały deszcz.
- No to co idziemy jeszcze do Harimy i zwijamy się - powiedziała dziewczyna, a ja potaknęłam.
Kate odpięła rower i zaczęłyśmy iść do miejscowego parku, jednego z najpiękniejszych i jednocześnie największych w mieście. Po drodze kupiłyśmy oczywiście lody, a potem usiadłyśmy na parkowej ławce. Obserwowałam w zamyśleniu bawiące się nieopodal dzieci.
- Hej Kate - odezwałam się po chwili cicho - gdybyś mogła przeżyć jedyną swego rodzaju przygodę, ochronić ludzi, ale narażając swoje życie, chciałabyś?
- Ahh moja droga Lisette powiem ci, że ja bym się długo nie zastanawiała - powiedziała, patrząc przed siebie. - W końcu życie jest tylko jedno, a przygody filmowe są, no cóż, tylko w filmach. Jeśli miałabym okazję zaznać czegoś takiego, wolałabym nawet umrzeć wcześnie, ale to była by dobra śmierć. Powiedziałabym wtedy, że dla takich wrażeń warto żyć krócej. - Zakończyła z uśmiechem i spojrzała na mnie. - Ale takie rzeczy tylko w filmach.
Podmuch wiatru odgarnął mi włosy, a ja już wtedy wiedziałam, że podjęłam decyzję i byłam pewna, że nie pożałuję jej. Uśmiechnęłam się szeroko, wstałam i wyciągnęłam rękę wskazując niebo.
- Zatem ja, Lisette Scarlet ochronię Ziemię i zrobię wszystko, żeby ludzkość przetrwała! - krzyknęłam, a ludzie popatrzyli się jak na wariatkę.
- Idiotko nie wydzieraj się tak, jeszcze ktoś znajomy tu będzie - powiedziała blondynka surowym tonem, ale po chwili również się roześmiała.
Naszą radość zaburzył dudniący odgłos dochodzący z góry. Spojrzałyśmy tam obie i zrobiłyśmy skwaszone miny. Chmury, które jeszcze nie dawno nie zapowiadały nic groźnego, teraz przybrały znacznie ciemniejszy odcień.
- Dobra to ja lecę, bo jeszcze do domu nie zdążę. - Pożegnałam się z Kate i patrzyłam jak odjeżdża, a potem sama miałam to zrobić, gdy usłyszałam dobrze znany mi głos.
- No proszę Scarlet, nie spodziewałem się ciebie. - Słowa wypowiedziane nieco sarkastycznym tonem, od razu wiedziałam z kim mam do czynienia.
Odwróciłam się i zobaczyłam chłopaka w czarnej czapce, spod której wystawały kosmyki rudych włosów. Patrzył na mnie z kpiącym uśmieszkiem na twarzy.
- Misaki Yata dawno się nie widzieliśmy - odpowiedziałam mu tym samym, a po chwili zgodnie przybiliśmy żółwika.
- Do Bernes, nie dalej! - krzyknął i już wskoczył na swoją deskę.
- Hej, a gdzie start! - wydarłam się za nim i zaczęłam go gonić.
Yata był moim dobrym znajomym. Miał 19 lat i często chodziliśmy razem do skateparku, albo rzucaliśmy się do wyścigu na hasło, tak jak w tym przypadku. Niestety wziął mnie z zaskoczenia i teraz jechałam kawałek dalej. Muszę przyznać, że chłopak był dobry i ciężko było mi go dogonić.
Ulica Bernes była już niedaleko, ale z nieba zaczęły padać pierwsze krople deszczu. Nie przeszkadzały mi na razie, nawet udało mi się zrównać z chłopakiem. Meta była już tuż, tuż wiedziałam, że mam szansę, ale Yata też nie odpuszczał. Koniec, końców zremisowaliśmy i oboje zmachani uśmiechnęliśmy się do siebie.
- No, no dziewczyno muszę przyznać, że nie każdy tak potrafi - odezwał się głęboko oddychając.
- Nie po to tyle ćwiczę, żeby mógł mnie wykiwać taki ktoś jak ty. - Przekomarzałam się, a on poczochrał mnie po włosach.
- Nie podskakuj mała.
Deszcz zaczął coraz mocniej zacinać, a ja wzięłam deskorolkę nad głowę.
- Trzymaj koleżanko. - Yata dał mi swoją bluzę, którą miał wcześniej zawiązaną w pasie.
- Miło z twojej strony drogi kolego. - Uśmiechnęłam się szeroko w podzięce. - Oddam przy najbliższej okazji.
- Nie ma sprawy, ja też spadam, bo pogoda niezbyt zachęcająca. - Przybiliśmy żółwika na odchodne i rozeszliśmy się.
Śpieszyłam się jak wszyscy inni ludzie dookoła, zaskoczeni niespodziewanym deszczem. Dzień zapowiadał się tak pięknie. Zaczęłam biec i skręcałam za róg, gdy kogoś potrąciłam. Prawię się przewróciłam, na szczęście udało mi się jakoś zachować równowagę.
- Przepra... - Uniosłam głowę i urwałam w pół słowa.
Wyczułam wrogą aurę, a osoba, która stała przede mną na pewno nie była człowiekiem. Nie wiem skąd to wiedziałam, po prostu dało się to mocno wyczuć. Cofnęłam się niepewnie, a postać nawet nie drgnęła. Po chwili po jej policzku spłynęła łza. Koloru krwi.
- Lisette! - usłyszałam głos i spojrzałam w jego kierunku.
W moją stronę biegł Max. Stanął obok mnie i mimo, że przyjacielsko się uśmiechnął w jego oczach zobaczyłam iskierki zaniepokojenia, a może nawet strachu.
- Hej, co ty tu robisz? - zapytałam dość zdziwiona.
- Nic ci nie jest? - Zmienił temat i zlustrował mnie wzrokiem.
- Nie, ale właściwie widziałeś to, prawda?
- Właśnie tak, ale nie jestem do końca pewny co to było. Mimo, że otaczała istotę mroczna aura, raczej nie wyglądała jakby miała zrobić ci krzywdę. Chciała jakby coś zobaczyć... - zakończył niepewnie, zerkając na boki.
Kichnęłam. W końcu staliśmy w deszczu, a ja byłam ubrana dość lekko, ponieważ rano pogoda zapowiadała się pięknie. Wszystko się zepsuło.
- Chodźmy już, odprowadzę cię do domu - powiedział, nie pytając mnie o zdanie.
Szliśmy szybkim krokiem w ciszy. Głowę ukryłam pod kapturem bluzy, a deskorolkę trzymałam pod pachą. Nie wiedziałam jak mam zacząć rozmowę, chciałam mu powiedzieć o podjętej decyzji. Gdy wkroczyliśmy na błotnistą ulicę, przy której stał mój dom wzięłam głęboki oddech.
- Max, słuchaj ja chyba już wiem - zaczęłam cicho, a on uśmiechnął się pod nosem.
- Co takiego wiesz?
- Co powinnam zrobić, ja chcę wam pomóc. Chcę do was dołączyć.
Coś od Pauli:
No i tym razem wyrobiłam się na czas. Powoli, powoli do przodu ^^
Ja się jak zwykle spóźniam z komentarzami, ehhh
OdpowiedzUsuńMi się tradycyjnie podobało :) Końcówka lepsza niż początek, ale każda część była dobra :)
Nic tylko czekać na następny :)
B.
Hahaha nie spóźniasz się :) cieszę się, że ktoś w ogóle czyta :D No tak wena jakoś mnie w końcu chwyciła, ale i tak jest tak sobie :/ Dziękuję za miły komentarz :D
Usuń