poniedziałek, 25 sierpnia 2014

XI

Obudziłam się czując przyjemne ciepło. Uchyliłam powiekę i zobaczyłam, że leżę pod kołdrą, ale to nie była moja pościel. Od razu podniosłam się do pozycji siedzącej i rozejrzałam. Byłam w prawie pustym pokoju, którego powierzchnię zajmowały trzy meble. Łóżko, etażerka i szafa. Wszystko było w białym kolorze, aż raziło oczy. Przez okno wpadały pierwsze promienie wschodzącego słońca. Podniosłam się z łóżka i podeszłam do szyby. Byłam bardzo wysoko i mogłam zobaczyć prawie całe Artville. Nagle usłyszałam jakieś hałasy dochodzące zza drzwi, więc skierowałam się w tamtą stronę. Po chwili zdałam sobie sprawę, że mam na sobie czyjeś ubrania. Były trochę za duże i zdecydowanie męskie, ale jakoś nie miałam nic przeciwko temu. W sumie miałam parę takich ciuchów w szafie. Nie dumałam nad tym dłużej tylko podeszłam do drzwi i uchyliłam je. Zobaczyłam małą dziewczynkę myjącą talerz, a gdy ona mnie zauważyła, zakręciła wodę i zaczęła wycierać ręce. Miała może 10, albo 11 lat i długie jasne włosy. Zdziwiło mnie jedynie to, że miała różnobarwne tęczówki.
- Widzę, że się obudziłaś. Jesteś głodna? - zapytała śmiało, trochę ostrym tonem.
- Nie dziękuję - odpowiedziałam grzecznie i podeszłam do niej. - Możesz mi powiedzieć gdzie jestem?
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Była to zwykła kuchnia, wyłożona jasnymi kafelkami, niezbyt duża. Był w niej standardowo zlew, kuchenka, piekarnik, wyglądała na najzwyklejszą domową kuchnię. Nie przypominała sterylnego pokoju, w którym przed chwilą byłam.
- Eh no to nieźle, nawet nie wiesz gdzie sypiasz. - Uśmiechnęła się zadziornie i wróciła do przerwanej czynności.
Zdziwiło mnie trochę jej zachowanie.
- Myślałam, że taka mała dziewczynka jak ty będzie milsza - powiedziałam całkiem szczerze.
- Nie jestem mała.
- Jesteś, jesteś. - Obie odwróciłyśmy się w stronę głosu i zobaczyłyśmy blondyna.
- Wcale, że nie, Max. - Dziewczynka zrobiła naburmuszoną minę i wyszła.

Zdałam sobie sprawę, że dopiero teraz dowiedziałam się jak ten chłopak ma na imię, a poza tym nie wiedziałam gdzie jestem i czego on ode mnie chce. - Więc masz na imię Max? - Zaczęłam jakoś rozmowę, aby małymi krokami dowiedzieć się więcej.
- No tak nie przedstawiłem się wcześniej. - Posłał mi zakłopotany uśmiech. - Jestem Max Jason Calver, miło mi poznać.
Zaczęłam się mu przyglądać. Był ode mnie wyższy, miał chyba z 175cm. Blond włosy przysłaniały mu oczy, które miały różne kolory. Obleciałam go całego wzrokiem i wydawał się całkiem fajny, ale nie ocenia się książki po okładce.

- Tak mi też...chyba. Mnie już znasz, tak właściwie mógłbyś mi wytłumaczyć co się tu dzieje? Znaczy wiesz gdzie jesteśmy, co tu robimy, a czyje to ciuchy? - Zastanowiłam się czy takie pytania prosto z mostu były w porządku. Miałam zaczynać powoli.
- Tak to moje, mam nadzieję, że ci to nie przeszkadza, ale ubrania Charlie były by dla ciebie za małe, twoje się już raczej do niczego nie nadają. - Podrapał się po głowie.
Zaczęłam analizować jego słowa. Miałam na sobie jego t-shirt i dresowe spodnie, czyli on mnie widział...miałam wielką nadzieję, że się mylę.
- Proszę, powiedz mi, że to nie ty... - Nie chciałam dokończyć tego zdania.
- Aaa to nie bój się, nie widziałem cię... etto... znaczy nie ja cię przebierałem i w ogóle.... - Zaczął machać rękami przecząc, a ja westchnęłam z ulgą.
- Ahh to dobrze, nie bardzo wiem gdzie jestem, znaczy w kuchni, ale chodzi mi o to w jakim miejscu, znaczy wiesz o co mi chodzi.
- Tak, ale trzeba dużo tłumaczyć. Wyjaśnię ci wszystko w skrócie. Jesteśmy właśnie w Agencji Ghost, no wiesz ta przy ulicy Bernes. Niezbyt oryginalna nazwa, ale cóż... Zajmujemy się wyłapywaniem dusz, pomaganiem dobrym i niszczeniem tych złych, zresztą o tym sama się przekonałaś niedawno. O duszach będziesz się jeszcze uczyć, więc nie będę ci tu tłumaczyć. Między innymi szukamy takich osób jak ty, ja, czy ta przemiła dziewczynka, którą spotkaliśmy. Widzimy to co zostało z ludzi po śmierci dzięki naszym oczom, to wiesz ta...no...etto... już wiem heterochromia. Różnobarwność tęczówek. To pozwala nam zobaczyć coś czego normalnie nie widać, jeszcze nie do końca wiadomo, jak dokładnie działa, ale osoby z tym widzą duchy. Dziwne nie? - Zerknął na mnie, a ja wzruszyłam ramionami.
Nie wiedziałam co powiedzieć. Oczywiście wierzyłam  mu, przecież sama widziałam te demony i dusze. Już od małego uważałam, że to ciekawe, ale jak zaczęli się wyśmiewać. Potem prawie wysłali mnie do wariatkowa.
- A ja przez całe życie myślałam, że to przez to, że prawie umarłam. - Usiadłam na krześle i zaczęłam gapić się na blat.
- Umarłaś?
- No jak się urodziłam to nie oddychałam przez jakiś czas, całkiem długo, chyba z godzinę. No, ale jakimś cudem przeżyłam, ale co ja będę mówić, nadal nie wiem wszystkiego o tym miejscu - powiedziałam od razu, nie chciało mi się mówić o mnie.
- Może to jest jakoś powiązane z tym... - zamyślił się chwilę, a potem spojrzał na mnie. - Wiesz jakbyś zaczęła tu pracować to wszystkiego byś się dowiedziała, o sobie, o tym miejscu, a poza tym byś pomogła tej agencji. Na świecie jest wiele duchów, demonów, dobrych i złych, więc może chciałabyś pomóc?
Co ja miałam w tej sytuacji zrobić? W końcu dowiedziałam się częściowo, dlaczego widzę rzeczy, których inni nie widzą, a poza tym naprawdę mogę się do czegoś przydać. Wzdrygnęłam się na myśl tych potworów, które chciały mnie złapać. Może będę wiedziała dlaczego akurat mnie. Chociaż nie byłam jeszcze pewna tej decyzji, to jest też raczej niebezpieczne.
- Sama nie wiem... mogę się nad tym zastanowić? - zapytałam i zaraz dokończyłam. - W domu.
- Tak, tak nie ma problemu, zaraz się zadzwoni i cię odwieziemy. - Wyciągnął telefon i wykręcił jakiś numer. Zaczął coś tłumaczyć do słuchawki, po chwili kiwnął głową i rozłączył się.
- Możemy iść? - Wstałam z krzesła i podeszłam do niego.
- Tak, chodź za mną. - Wyszedł z kuchni, a ja za nim.
Znaleźliśmy się na długim korytarzu. Szłam za nim nawet się nie rozglądając, bo po prostu nie było na co patrzeć. Kremowe ściany i ciemna podłoga, nic więcej. W końcu zobaczyłam jakieś drzwi, a obok był przyczepiony, jakby czytnik. Max wyciągnął z kieszeni kartę i przesunął ją pod urządzeniem. Po chwili drzwi same się otworzyły, a my wyszliśmy z korytarza. Stanęłam na środku ogromnego salonu i spojrzałam w górę. Sufit był wysoko, a z niego zwisał żyrandol. Wielki, nie kryształowy, ale zwykły żyrandol.
- Chodź idziemy dalej - usłyszałam i szybko dogoniłam chłopaka.
Potem mieliśmy wyjść na zewnątrz, ale zatrzymałam się przed drzwiami.
- Max, pożyczyłbyś mi jakieś buty? - zapytałam nieśmiało i popatrzyłam gdzieś w bok.
- No tak, przepraszam zapomniałem. - Zniknął mi na chwilę z oczu, ale zaraz wrócił niosąc parę adidasów. - Te już są dla mnie za małe, więc dla ciebie powinny być dobre, możesz je potem wyrzucić.
- Dziękuję.
Rzeczywiście były dla mnie dobre, mimo, że znoszone to całkiem wygodne. Za duży t-shirt, dresowe spodnie i adidasy tworzyły dziwne połączenie, ale lepsze to niż nic. Wyszliśmy na zewnątrz, a tam czekał na nas samochód. Granatowe BMW. Muszę przyznać, że nie często jeździłam samochodem, ale jakbym miała taki w garażu to chyba bym zaczęła. Wsiedliśmy do środka, a kierowca przywitał chłopaka skinieniem głowy. Ja usiadłam z tyłu, a blondyn z przodu. Przez całą drogę jechaliśmy w milczeniu, ale chyba nikomu to nie przeszkadzało, zresztą Max i tak słuchał muzyki. Gdy podjechaliśmy pod mój dom wysiadłam, a Calver za mną.
- Jak już będziesz wiedziałam to zadzwoń pod ten numer. - Uśmiechnął się, a ja spojrzałam na wizytówkę w jego dłoni.
Wzięłam ją, a potem uśmiechnęłam się, pożegnałam i ruszyłam do domu. Weszłam niepewnie do środka, ale nie słyszałam żadnych dźwięków. Ściągnęłam buty i odruchowo odstawiłam je na półkę. W sumie były całkiem fajne, wygodne. Nie wyrzucałam ich na razie. Cicho przeszłam przez salon i otworzyłam drzwi do pokoju cioci. Wszystko było normalne, spała cicho pochrapując, ja wycofałam się i zaczęłam wchodzić po schodach do mojego pokoju. Uchyliłam drzwi, gotowa na wszystko, ale zdziwiłam się. Rzeczy były poukładane, Neko spał na swoim miejscu, a Jack na moim łóżku. Podeszłam na palcach do niego i zaczęłam się przyglądać. Po tej strasznej nocy nie było żadnych śladów.
Wzruszyłam ramionami i odłożyłam wizytówkę  na biurko. Wzięłam czyste i przede wszystkim moje ubrania z szafy. Przed wyjściem do łazienki jeszcze raz ogarnęłam wzrokiem pokój.
- To była dziwna noc - westchnęłam i cicho zamknęłam za sobą drzwi.

Coś od Pauli:

Na samym początku przepraszam za opóźnienia :( Chciałam wstawić go wcześniej, ale miałam małe problemy z laptopem. Niestety Zbyszek poszedł do naprawy i teraz korzystam z starego xD Już jak zwykle tylko przejrzałam rozdział, dlatego przepraszam też za błędy. Powoli wszystko się wyjaśnia i wgl... Ehh, ale za tydzień szkoła, zobaczymy co to będzie, na razie bloga nie zawieszam. W razie czego zobaczy się jak będzie później. To się rozpisałam, a właśnie powoli dobijamy do 2000 wyświetleń za co naprawdę dziękuję ^^
Akcja dokarmiania autorki! Jeden komentarz = jeden uśmiech więcej!!! :D

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

X

- To co cię do mnie sprowadza?
- No przecież mówiłem, że chciałem po prostu cię odwiedzić.
- Nagle o godzinie dwudziestej zebrało ci się na odwiedziny, ehh jakoś nigdy się mną nie interesowałeś, co cię napadło?
- Polubiłem cię Lisette, czy to dziwne? - Odwrócił wzrok, a ja osłupiałam.

Nie wiedziałam o co mu chodzi, a przynajmniej udawałam, że nie wiem. Przez całe gimnazjum razem ze swoimi kolegami, wyśmiewał się ze mnie. Teraz nagle ubzdurało mu się, że mnie lubi.
- No to...ten...fajnie, ja też całkiem cię lubię. - Miałam nadzieję, że nie chodzi mu po głowie nic poważniejszego.
Rozpromienił się, a ja uśmiechnęłam się przyjaźnie.
- To może...skoro tak...to poszłabyś ze mną ju-utro....może gdzieś...oczywiście j-jak chcesz, bo jak nie...to roz-zumiem, al-le jak byś chciała t-to...
- Bardzo chętnie. - Co ja w ogóle robię, chyba zrobiło mi się go szkoda, zaczął się jąkać jak nigdy.
Nie poznawałam go, ten sam Jack śmiał się ze mnie i drażnił, a teraz zaprasza mnie...na randkę?! To jest dziwne, ale czy nie daję mu w takim razie złudnej nadziei? 
- Naprawdę? Nie wiesz jak się cieszę! - Posłał mi szeroki uśmiech, nie ukrywając radości.
- Tak, tak tylko... - Urwałam w pół zdania, bo nagle wszystkie świeczki zgasły i zrobiło się ciemno.
Zrozumiałabym jakby zgasła jedna, ale wszystkie naraz, drzwi i okno było zamknięte więc coś musiało tu być. Od razu pomyślałam o tym dziwnym cieniu, który widziałam w salonie. Nie ukrywałam strachu, przysunęłam się odrobinę do chłopaka.
- Gdzie położyłaś latarkę? - usłyszałam głos tuż obok mnie.
- Na biurku - powiedziałam i wstałam z Jack'iem.
W przeciągu sekundy okno otworzyło się i krople deszczu zaczęły wpadać do pokoju. Ostry wiatr rozwiewał wszystko po pokoju. Zaczęłam zbliżać się do okna, żeby je zamknąć, ale coś mi przeszkodziło. Tuż przede mną pojawił się czarny kształt i chwycił za nadgarstki, a ja próbowałam się uwolnić.
- Co tu się dzieje! - krzyknęłam, ale to coś podciągnęło mnie w górę i walnęłam plecami o sufit.
- Lisette! - Jack złapał mnie, gdy spadałam. - Co to było?!
- Nie widzisz tego, tych cieni?! - Okno nadal było otwarte, a na zewnątrz szalała burza, więc musieliśmy ją przekrzykiwać.
- Nie wiem o czym mówisz! - Postawił mnie na ziemi, a chwilę później coś złapało go w pasie i rzuciło o ścianę.
Walnął głową w półkę i bezwładnie zsunął się na podłogę.
- Przestańcie!
    ___~*~___
Biegłem ile sił w nogach do domu Lisette. Jak tylko dostałem kolejny telefon, że w tej burzy coś jest, natychmiast zawróciłem. Deszcz, wiatr to utrudniało bieg, nie dość, że byłem cały przemoczony, to jeszcze traciłem siły. Miałem nadzieję, że nic jej się nie stało, jest dla nas zbyt cenna.
- Cholera i po co znowu ją zostawiałem! - Byłem zły sam na siebie.
Już myślałem, że nie dam rady, gdy zobaczyłem w oddali zarys jej domu. Resztkami sił dobiegłem na miejsce i od razu wszedłem do środka. Naładowałem broń i wbiegłem na piętro do jej pokoju. Otworzyłem drzwi i zobaczyłem, że w pokoju dziewczyny panuje istny chaos. Wszędzie latały papiery, a pod ścianą leżał jakiś chłopak. Rozejrzałem się i zauważyłem Lisette trzymaną przez duchy za nadgarstki i kostki. Zatkały jej usta, więc nawet nie mogła krzyczeć. Spojrzała na mnie, a w jej oczach zobaczyłem zdziwienie. Otrząsnąłem się po chwili i zacząłem strzelać do cieni. Trafiłem dwa z nich i dziewczyna miała wolne ręce.
- Nie ruszaj się! - Krzyknąłem i zacząłem celować w demony na jej nogach.
Byłem za wolny. Zanim wystrzeliłem one poderwały Lisette w górę, zmierzając w stronę okna. Rzuciłem się w jej stronę i próbowałem złapać za rękę. Niestety deszcz utrudniał sprawę, a cienie były dość silne.
- Jeszcze kawałek, dasz radę! - wykrzyczałem i wychylając się maksymalnie chwyciłem ją i wciągnąłem do pokoju.
Wylądowaliśmy oboje na podłodze, a ja od razu zacząłem strzelać do demonów, które puściły dziewczynę. Ona pisnęła i zakryła uszy. Gdy zabiłem wszystkie duchy w pobliżu, chwyciłem ją za przegub ręki i zacząłem biec w stronę wyjścia.
- Co ty robisz?! - zaczęła protestować i wyrywać mi się. - Puszczaj mnie.
- Zaraz może być ich więcej, musimy stąd wyjść. Chyba nie chcesz, żeby coś stało się twojemu chłopakowi! - Wyszliśmy z pokoju i  natknęliśmy się na jej ciocię. 
Zignorowałem ją i wybiegłem z dziewczyną na zewnątrz. Miałem nadzieję, że nie zadzwoni na policję. Puściłem Lisette i wyciągnąłem telefon.
-  Czemu ją zostawiliśmy?! Poza tym to wcale nie jest mój chłopak, a tak w ogóle co się tu dzieje, czemu masz broń i co to w ogóle było, mało co nie wyleciałam przez okno! - Zaczęła się wydzierać, a ja ruszyłem w stronę miasta.
- Rusz się, musimy dostać się do agencji - powiedziałem i zacząłem iść przez strugi deszczu, próbując złapać sygnał.
- Dlaczego miałabym z tobą iść? Nie znam cię, a poza tym jesteś podglądaczem!
- Widzisz, czyli coś jednak o mnie wiesz. - Pociągnąłem ją za rękę i nie zważając na pogodę ruszyliśmy przed siebie. 
Niestety znowu pojawiły się te demony, broń miałem w pogotowiu, więc kazałem Lisette iść dalej, a ja zacząłem strzelać, trzymając w jednej ręce telefon. Nareszcie raczył ktoś odebrać.
- Hej potrzebuję wsparcia, mam dziewczynę i idziemy w stronę miasta! - krzyknąłem do słuchawki i przeładowałem szybko pistolet.
- Zaraz zjawi się pomoc, musimy przyspieszyć zanim będzie ich więcej! - Dogoniłem Scarlet, która była już cała przemoczona i trzęsła się.
Nie wiedziałem czy to z zimna czy ze strachu, ale w tej chwili to nie było ważne. Miałem nadzieję, że samochód szybko podjedzie i i zabierze ją do siedziby głównej, bo miałem wrażenie, że burza przybiera na sile, jakby specjalnie chciała nas zatrzymać. Droga, którą musieliśmy przejść też nie była łatwa, wszędzie błoto, a po ziemi płynęły strumienie wody. Popatrzyłem na dziewczynę, włosy przylepiły jej się do twarzy, minę miała niepewną, jakby nie wiedziała co robić. W dodatku biegła na bosaka i co chwilę się ślizgała. Złapałem ją za rękę, żeby się nie wywaliła. Próbowała mi się wyszarpnąć, ale przez to o mało co nie wylądowała na ziemi, więc przestała. Wiedziałem, że nie ufała mi, bo w końcu mnie nie znała, a nasze pierwsze spotkanie nie było zbyt miłe. Spojrzałem przed siebie i w oddali zobaczyłem dwa jasne punkciki, a po chwili przed nami zatrzymały się samochody.
- Wchodź! - Wepchnąłem dziewczynę do środka, na tylne siedzenie, a sam usiadłem z przodu.
Zostawiliśmy paru ludzi, żeby zajęli się demonami, a my jechaliśmy do agencji. 
- Więc to ona? - Zapytał kierowca, zerkając na dziewczynę.
- Jak widać - westchnąłem i zdjąłem mokrą bluzę.
Ściągnąłem też moje słuchawki, miałem nadzieję, że się nie zepsuły. Odwróciłem się Lisette lustrując ją wzrokiem, dopiero teraz zauważyłem, że ma rozdarte spodnie i trochę krwi. 
- Co ci się stało? - Wskazałem na jej kolano.
- Przewróciłam się, ale to nie ważne. Ja chcę wiedzieć o co tu chodzi, siedziałam sobie spokojnie, wlazły mi do pokoju jakieś nie wiadomo co... O kurde. - Przerwała w pół zdania i spojrzała na mnie.
- Co? O co chodzi? 
- Jack został sam w moim pokoju, a co jak obejrzy moje rysunki, albo gorzej jak przeczyta mój pamiętnik, jeju muszę wracać.
Została zaatakowana przez demony, prawie wyleciała przez okno, teraz jedzie z obcymi samochodem, a wyskakuje mi z chłopakiem w jej pokoju.
- Naprawdę tylko tym się przejmujesz?
- Jakbyście mieli mnie zabić to już byście to zrobili. - Była niezwykle pewna siebie, chciałem się z nią podroczyć.
- Może chcemy cię torturować. - Uśmiechnąłem się wyzywająco.
- Eeee wyskoczyłabym z samochodu, drzwi są otwarte. 
Usiadłem już normalnie i zgromiłem kierowcę spojrzeniem. Miała rację, jakby chciała uciec już dawno by to zrobiła.
- Poza tym gdybyś był zły to byś mnie nie uratował. - Usłyszałem i uśmiechnąłem się lekko.
Burza powoli oddalała się.  Po paru minutach dostaliśmy komunikat, że dom jest oczyszczony, a wszyscy bezpieczni. 
- Ha! Widzisz mówiłem, że wszystko dobrze się skończy. - Odwróciłem się do dziewczyny i zauważyłem, że zasnęła.
W sumie to nie dziwiłem się jej, w końcu sam byłem zmęczony. Usiadłem przodem i gapiąc się przed siebie, czekałem aż dojedziemy na miejsce.

Coś od Pauli:
Hehehehe złapałam zasięg to cud xD Kolejny rozdział....nowi bohaterowie (zaraz uzupełnię zakładkę) Mam nadzieję, że jest ok :D Przepraszam za błędy, staram się, ale no cóż każdemu może się zdarzyć. Jeszcze przepraszam za opóźnienie, ale kiepsko tu z internetem... Następny rozdział planuję wstawić za tydzień xD
Akcja dokarmiania autorki!!! Jeden komentarz = jeden uśmiech więcej :D

niedziela, 3 sierpnia 2014

IX

Jak tylko weszłam do pokoju to pierwsze co zrobiłam, to zasłoniłam okno. Nigdy nie myślałam o tym, że ktoś mnie obserwował w inny sposób niż na blogu. Teraz ciągle czułam się nieswojo i  miałam wrażenie, że on tam ciągle siedzi. Zastanawiałam się po co ten chłopak to robił.  Może i wydawał się fajny, był całkiem przystojny, ale podglądanie dziewczyn to już przesada.
- Co o tym myślisz Neko? - Zapytałam kota, jakby mógł mnie zrozumieć.
On popatrzył na mnie tymi niebieskimi oczami i miauknął.
- Tak całkowicie się z tobą zgadzam, cokolwiek mówisz - powiedziałam i założyłam słuchawki.      
Słuchałam muzyki, przeglądając mój ulubiony magazyn, gdy usłyszałam jakiś huk. Odchyliłam słuchawkę.

Przez pewien czas była cisza i już myślałam, że się przesłyszałam, gdy znowu huknęło, a potem zobaczyłam błysk światła. Nie przepadałam za burzą, ale też nie bałam się jej. Wstałam, żeby pozamykać okna w całym domu i na wszelki wypadek wyciągnąć wtyczki z kontaktów. Zapowiadała się niezła ulewa, a ciocia jeszcze nie wróciła. Zastanawiałam się czy zdąży przed deszczem, gdy nagle krople zaczęły stukać o szyby. Po niecałych dwóch minutach rozpadało się na dobre, dźwięk burzy był przerwany tylko grzmotami i uderzeniami piorunów. Byłam właśnie w kuchni, gdy usłyszałam jak ktoś otwiera drzwi, a potem szura butami. Weszłam do sieni, a tam stała przemoczona ciocia, trzymająca w ręku pudełko. 
- Jeju jesteś cała mokra, przebierz się, a ja zrobię herbatę.
- To chyba ja się powinnam tobą opiekować - odpowiedziała ze śmiechem.
Jak tylko weszłam do kuchni, nastawiłam wodę i przygotowałam dwa kubki. Po paru minutach siedziałam z ciocią przy stole i popijałyśmy gorący napój, zajadając się ciastem upieczonym przez nią i panią Klarę. Nagle trzasnął piorun i wyłączyło się światło.
- Zaczekaj zaraz pójdę po latarkę i pozapalam świeczki. - Wstałam i po omacku kierowałam się do schowka pod schodami.
Oczywiście po drodze musiałam walnąć się milion razy i potknąć się o tysiąc rzeczy. Gdy weszłam do schowka pozwalałam z półek parę przedmiotów zanim dokopałam się do latarki. Chciałam ją zapalić, ale oczywiście nie miała baterii.
- Ciociu, gdzie są baterie?! - krzyknęłam.
- Powinny być w kuchni w szafce za ścierkami - usłyszałam.
Kto normalny trzyma baterie w kuchni? ... No dobra my, ale ja nie jestem całkiem normalna. Wróciłam się i zaczęłam przeszukiwać szafki.
- Lisette nie szukaj już i tak jest późno, pójdę się położyć. 
- Dobrze, ale jednak latarka jest mi potrzebna. Dobranoc - odpowiedziałam i przetrząsałam dalej kuchnie. 
Przesuwałam wszystko i próbowałam wyczuć baterie. Nie mogłam nigdzie ich znaleźć, już miałam się poddać i iść do pokoju, gdy olśniło mnie. Wyjęłam telefon z kieszeni i zaczęłam nim świecić.
- Nagrodę dla idiotki roku otrzymuje Lisette Scarlet, gratuluję. - Westchnęłam i wyciągnęłam baterie z półki.
Nagły grzmot sprawił, że podskoczyłam w miejscu i wyjrzałam przez okno. Błysk światła rozświetlił podwórko i wydawało mi się, że ktoś tam stał. Przyłożyłam nos do szyby i przeczesywałam wzrokiem teren i rzeczywiście zobaczyłam zamazaną sylwetkę jakiejś osoby. Pierwsze co pomyślałam to, że ten blondyn wrócił i miałam zamiar go przegonić. Otworzyłam okno i w moją twarz uderzyły krople.
Działającą już latarką zaczęłam oświetlać tajemniczą postać, ale deszcz skutecznie osłabiał widoczność. Osoba podniosła głowę i spojrzała w moją stronę. Zorientowałam się, że to chłopak, ale o dziwo nie ten podglądacz.
- Heeej co tu robisz?! - krzyknęłam w jego stronę i czekałam na odpowiedź, która nie nadchodziła. - Słyszysz mnie, heeeej!
Westchnęłam i zamknęłam okno. Wyszłam na korytarz i wzięłam parasol ze stojaka, a potem poszłam na ganek. Rozejrzałam się, ale nic nie zobaczyłam, więc pomyślałam, że już sobie poszedł.
- Nie ogarniam, co nagle wszyscy zaczęli się do nas zlatywać - mruknęłam do siebie i chciałam wrócić do domu, gdy poczułam uścisk na nadgarstku.
Przestraszona pisnęłam i szybko się odwróciłam.
- Rany Jack chcesz mnie o zawał przyprawić. - Westchnęłam z ulgą, gdy zauważyłam, że to tylko on. - Co tu robisz w taką pogodę?
- To już dobrej koleżanki nie można bez powodu odwiedzić? - Zrobił obrażoną minę, ale w jego oczach czaił się śmiech.
- W taką ulewę? - Podniosłam pytająco brew i skrzyżowałam ręce.
- Nie moja wina, że po drodze zaczęło padać - powiedział i wzruszył ramionami.
- Aha jasne, przełóżmy rozmowę na później, bo cieknie z ciebie. Właź. - Otworzyłam drzwi i wpuściłam chłopaka do środka.
Był cały przemoczony i woda kapała z niego na podłogę, będę musiała to powycierać. Zastanawiało mnie po co on przyszedł, jakoś nigdy nie zwracał na mnie większej uwagi, a teraz raptem nie wiadomo skąd zjawia się u mnie w domu. Mieszka dość daleko, więc możliwe, że po drodze złapała go burza, ale tak czy inaczej nigdy wcześniej mnie nie odwiedzał. To było dość dziwne, a zaczęło się od sytuacji z basenem, od tamtej pory częściej ze mną gada. Pomyślałam, że muszę go o to zapytać. 
- Chodź dam ci ręcznik to się trochę wysuszysz, chyba mam też w szafie jaką męską bluzę. - Zaprowadziłam go do łazienki i tam zostawiłam samego.
Zeszłam do kuchni i zaczęłam szykować jakieś ciastka i herbatę, bo tak czy inaczej był gościem.  Niestety dalej nie było światła, ale na szczęście miałam już latarkę. Nagle gdzieś nie daleko trzasnął piorun, widocznie środek burzy będzie nad nami, więc sytuacja się pogorszy. Jeśli tak dalej pójdzie to Jack nie wróci dzisiaj do domu, chyba,  że ktoś po niego przyjedzie, ale z tego co wiem mieszka tylko z siostrą, która raczej się po niego nie pofatyguje. Woda się zagotowała i zaczęłam zalewać kubki wrzątkiem, gdy usłyszałam jakiś hałas. Odstawiłam czajnik i weszłam z latarką do salonu.
- Jack, to ty? - zapytałam cicho, ale nie usłyszałam odpowiedzi. - Jak chcesz mnie nastraszyć to raczej ci nie wyjdzie.
Zauważyłam jakiś ruch w kącie i skierowałam w tamtą stronę strumień światła. Zaczęłam powoli podchodzić, widząc wyraźnie, że ktoś tam jest. Miałam zamiar zaskoczyć chłopaka, gdy usłyszałam wołanie z korytarza.
- Lisette, gdzie jesteś? - To na pewno Jack.
Stanęłam w miejscu i spojrzałam na ciemny kształt w kącie.
- Skoro on jest tam, to co jest tutaj? - Wyszeptałam i poświeciłam latarką.
Coś wyleciało stamtąd i pomknęło po suficie. Krzyknęłam i z przerażenia upuściłam latarkę. Wybiegłam z pokoju i o mało co nie wpadłam na chłopaka, ale w porę się cofnęłam. Ledwo go widziałam w tych ciemnościach.
- Co jest, czemu piszczałaś?
- Ja...ja chyba widziałam mysz. - Wymyśliłam na poczekaniu.
Wiedziałam, że to było coś innego. Jakby cień, czarny kształt z dwoma jarzącymi się na czerwono ślepiami. Pomyślałam, że to jakaś dusza, ale nigdy takiej nie widziałam, nie miałam pojęcia co to było.
- No, no nie zgadłbym, że taka dziewczyna jak ty boi się myszy - powiedział kpiąco.
- Każdy ma jakiś słaby punkt. Mój to myszy i woda. Proste.
Wróciłam do salonu po latarkę i oświetliłam Jack'a. Speszona odwróciłam głowę, starając się nie patrzeć na niego.

- Chodź, pożyczę ci bluzę. - Wróciłam do kuchni po herbatę i ciastka, a latarkę dałam Jack'owi.
Weszliśmy do mojego pokoju, a on od razu rozsiadł się na łóżku. Rzuciłam mu bluzę, pozapalałam świeczki, które miałam pod ręką i chwilę później można było poczuć charakterystyczny zapach. Usiadłam na przeciwko znajomego i wzięłam ciastko z talerza.
- To co cię do mnie sprowadza?



Coś od Pauli:

No i nareszcie nowy rozdział xD Przepraszam za zwłokę, ale nie miałam jakoś weny na pisanie, ale już jest dobrze. Nie chciało mi się już sprawdzać tego rozdziału, ale mam nadzieję, że nie ma tylu błędów. Następna notka powinna pojawić się normalnie za tydzień, przynajmniej takie mam plany.
Akcja dokarmiania autorki!!! Jeden komentarz = jeden uśmiech więcej :D